Twórcy

Scenariusz i reżyseria

Krzysztof Materna

Teksty piosenek

Maciej Stuhr

Kostiumy

Urszula Czernicka

Muzyka

Janusz Stokłosa i Wojciech Kilar

Choreografia

Jarosław Staniek i Katarzyna Zielonka

Opracowanie muzyczne

Artur Sędzielarz

Reżyseria świateł

Marek Oleniacz

As. reż./Inspicjentka

Magdalena Gródek

Twórcy

Autor

Ray Cooney

Adaptacja

Michael Barfoot

Tłumaczenie

Elżbieta Woźniak

Reżyser

Artur Barciś

Scenografia

Urszula Czernicka

Opracowanie muzyczne

Igor Przebindowski

Reżyseria świateł

Marek Oleniacz

As. reżysera/ inspicjent

Joanna Jaworska

Joanna Jaworska

Reporter

Ludzki reżyser – rozmowa z Arturem Barcisiem

 

 

– Być może nie wszyscy widzowie wiedzą, że jest pan nie tylko aktorem, ale także od ponad dwudziestu lat reżyserem. Co pana skłoniło do przejścia na drugą stronę rampy?

– Reżyseria jest zupełnie innym zawodem. Podczas wielu prób, z różnymi reżyserami, zorientowałem się, że mam wystarczające i wiedzę, i wyobraźnię, żeby zaaranżować daną scenę w zupełnie inny sposób, niż to było proponowane. Czasami reżyser w ogóle nie wiedział, jak poprowadzić jakąś sytuację. Spora suma podobnych doświadczeń popchnęła mnie do decyzji, żeby po prostu spróbować. Kiedy to zrobiłem pierwszy raz, efekt był zadowalający. Ponadto, muszę się przyznać, reżyseria sprawia mi ogromna frajdę.

– Koledzy aktorzy poddają się panu, czyli – prosto rzecz ujmując – słuchają pana?

– Różnie to bywa. Kiedyś zdarzyła mi się sytuacja, że jedna z aktorek nie zauważyła wręcz, że jestem reżyserem. Widziała we mnie jedynie kolegę aktora. Chciała poprowadzić rolę po swojemu, wbrew tekstowi czy mojemu myśleniu. Rozstaliśmy się. Kiedy jestem reżyserem, biorę całkowitą odpowiedzialność za całokształt przedstawienia, a kiedy jestem aktorem, skupiam się na swojej roli. Teatr rządzi się własnymi prawami i prawdami. Nawet kiedy ja – aktor – Artur Barciś źle zagram jakąś rolę, to winien jest temu reżyser. W naszym teatralnym środowisku mawia się, że reżyser to pierwszy po Bogu i coś w tym jest. Ale ten pierwszy po Bogu ponosi konsekwencje tego pierwszeństwa; jeśli spektakl jest niedobry, jest to jego winą. Z drugiej strony ta odpowiedzialność jest niezwykle podniecająca, bo w sytuacji gdy przedstawienie odnosi sukces, to splendor spływa na reżysera, a aktorzy chcą z taką osobą współpracować w przyszłości.

Artur Barciś reżyser jest: wymagający, stanowczy, wybuchowy, czy wręcz przeciwnie?

– Jestem bardzo wymagający. Prawdopodobnie dlatego, że wiele wymagam od siebie. Jeżeli na przykład umawiam się z zespołem na początek próby o dziesiątej, to oczekuję, że wszyscy o tej porze są już w pracy. Lubię punktualność, dotrzymywanie słowa, dyscyplinę. Ale ponieważ jestem także aktorem, potrafię być wyrozumiały. Wiem, że każdy jest człowiekiem i ma momenty jakiejś niedyspozycji, rozluźnienia. Jak Maciej Wojtyszko mawia: jestem ludzkim reżyserem. Finalnie najważniejsze jest przedstawienie, które trzeba zrobić. I nikogo, żadnego widza czy krytyka nie interesuje, ile po drodze było przypadków losowych i w jakiej kondycji doszliśmy do premiery. Liczy się efekt, za który reżyser bierze odpowiedzialność.

– Gra pan w Och-Teatrze w Maydayu Cooneya w reżyserii Krystyny Jandy, więc doskonale zna tę farsę. Czy realizacja prapremierowej adaptacji Barfoota to wyzwanie?

– Chociaż historia w Maydayu odNowa jest niby ta sama, to nie jest ten sam spektakl. Tutaj role są odwrócone i główną bohaterką jest kobieta, nie mężczyzna. To zmienia w bardzo dużym stopniu kontekst. Zupełnie inaczej przedstawia się np. sytuacja, kiedy Bobby Franklyn, który jest gejem, rozmawia z żoną głównego bohatera, jak poprzednio, a zupełnie inaczej, kiedy rozmawia z mężem głównej bohaterki, jak w naszym spektaklu. Prawda? Poza tym w tej adaptacji temat homoseksualizmu jest zdecydowanie dużo łagodniej potraktowany i nie nacechowany rubasznymi, prostackimi i niesmacznymi konotacjami.

Mayday odNowa jest klasyczną farsą?

– Niby tak, ale ja go w ten sposób nie traktuję. Farsa zawiera w sobie elementy nieprawdopodobne. Dla mnie Mayday jest komedią. Doskonałą. Przecież to wszystko naprawdę mogło się zdarzyć…

– To pierwsze pana spotkanie z aktorami Bagateli.

– Pracujemy intensywnie i precyzyjnie z Zespołem, by stworzyć dobre przedstawienie. Relaksujące, ale świetnie zagrane i sprawnie wyreżyserowane. Powinno się udać choćby dlatego, że nikt mnie nie traktuje jak kumpla [śmiech].

rozmawiała Magdalena Musialik

Osoby

 
 
Artur Barciś – aktor teatralny, filmowy i telewizyjny, a także reżyser teatralny. Ukończył łódzką PWSFTviT w 1979 roku. Pracował w warszawskich teatrach na Targówku (1979–1981), Narodowym (1982–1984) i Ateneum (od 1984). Popularność, zwłaszcza wśród telewizyjnej publiczności przyniosły mu role w serialach Miodowe lata oraz Ranczo. Zagrał także wiele wybitnych ról dramatycznych zarówno na deskach teatrów, jak i w filmach długometrażowych, m.in. w Dekalogu i w Sztuce kochania. Laureat I nagrody na III Przeglądzie Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu, wielokrotnie występował w przedstawieniach muzycznych, m.in.: Niebo zawiedzionych, Opera za trzy grosze, Dymny. Piosenki, wiersze i wymyślenia, czy w wyreżyserowanym i napisanym przez siebie Artur Barciś Show czyli ABS. Od ponad dwudziestu lat zajmuje się reżyserią teatralną, realizując głównie spektakle muzyczne i komedie. W swoim biogramie pisze: „Zawód. Jest obok rodziny sensem mojego życia. Ma wiele odcieni. W większości to barwy radosne i wesołe, ale jest też miejsce na ciemną stronę mocy”.
 
 
Recenzje

 

RMF 24   |   Ujot.fm   |   e-teatr   |   Gazeta Wyborcza

Twórcy

Adaptacja/Reżyseria

Marek Gierszał

Teksty piosenek

Artur Andrus

Scenografia

Katarzyna Wójtowicz

Kostiumy

Hanna Sibilski

Choreografia

Grzegorz Suski

Muzyka

Adam Opatowicz

Reżyseria świateł

Tomasz Wentland

Asystent reżysera/ inspicjent

Magdalena Gródek

Teatr pełen teatru – rozmowa z Markiem Gierszałem

 

– Possa nie jest nazwą gatunku teatralnego znaną szerokiej polskiej publiczności. A to określenie uzupełnia tytuł Pensjonatu Pana Bielańskiego.

– Myślę, że i niemiecka publiczność nie zna tego określenia zbyt dobrze, choć pochodzi ono z tradycji tamtejszego teatru, ale, jeśli dobrze pamiętam, zapożyczonej chyba w XVIII wieku od Francuzów… Wyjaśnijmy dla porządku, że possa to dawne określenie lekkiego utworu scenicznego o błahej treści. Possę cechuje lokalność. Bywa, że jej bohaterami są ogólnie znane miejscowej społeczności postaci. Niemiecką possę wyróżnia jeszcze tradycja, która nawiązuje do karnawałowych przemów okolicznościowych. Chyba najistotniejsze w possie jest to, że pomimo śmiania się z ludzkich przywar i ułomności nie jest moralizatorska. Tak też jest w przypadku Pensjonatu, który obśmiewając ludzką próżność, nie poucza i nie naucza, bohater nie ponosi żadnej kary, a widz nie jest sztorcowany. Raczej zawstydzenie czy odkrycie błędu bohatera przez samego siebie ma być zaproszeniem widza do przemyślenia postaw, pamiętając, że to tylko forma, żart i teatr śmiechu. Possa jest więc rodzajem umowy między twórcami a widzem, który wiedząc, z czym ma do czynienia, zwyczajnie godzi się na taki rodzaj rozrywki i zabawy.

– Razem z Herbertem Kaluzą jesteście autorami polskiej adaptacji Pension Schöller. Ta sztuka Carla Laufsa i Wilhelma Jacoby’ego jest sztandarowym lekkim utworem granym w niemieckich teatrach od momentu napisania w 1890 roku do dzisiaj. Dużo czasu zajęła adaptacja tego utworu? I skąd pomysł, żeby rzecz działa się w Krakowie?

– Naszą wersję Pensjonatu zawdzięczamy Adamowi Opatowiczowi, dyrektorowi Teatru Polskiego w Szczecinie, który tylko na podstawie mojej opowieści, bo jeszcze nie przygotowaliśmy polskiej wersji, w maju 2017 wyznaczył termin premiery już na październik! Na szczęście dla realizacji stało się to trzy miesiące później. Premiera Pension Schöller odbyła się w Berlinie, w którym też rozgrywa się akcja sztuki. Oczywiście w tradycji possy zmieniano miejsce akcji, dostosowując je do miasta, w którym tę sztukę grano. Zastanawiając się, gdzie osadzić polską wersję, w pewnym momencie zrozumieliśmy, że Kraków jest najlepszym miejscem ze względu na historyczną atrakcyjność oraz wyjątkową mentalność mieszkańców. I choć wcale nie od razu myśleliśmy o byłej stolicy, to decyzja ta okazała się celna. Mimo że nie jesteśmy krakusami, Herbert miał ogrom pomysłów, jak to miasto wykorzystać, ograć je. Muszę powiedzieć, że na początku pisaliśmy razem, ale to generowało zbyt wiele konfliktów. Więc zwyczajnie podzieliśmy się pracą i nawzajem siebie korygowaliśmy. Cyzelowaliśmy frazy, sytuacje itp. Czasami walczyliśmy na noże o słowo, frazę. Dlatego reżyserując spektakl, bardzo nalegam i proszę aktorów, by trzymali się napisanych kwestii. Ich rytmy, pointy to efekt ciężkiej pracy mojej i Herberta. Ale istotniejsze jest, że w każdej dobrej komedii najważniejsze są język, jego rytm, szyk zdania, zawiązanie dialogu i jego wybrzmienie. Bo dobrze napisany tekst buduje aktorowi rolę, a widzowi daje powód do śmiechu bez zasłon i woalek. Jak mawiał mój niedościgły mistrz Billy Wilder, do zrobienia dobrego filmu potrzebne są trzy rzeczy: dobry scenariusz, dobry scenariusz i dobry scenariusz.

– Zaproponowaliście – pan jako reżyser, projektantka kostiumów Hanna Sibilski i scenograf Katarzyna Wójtowicz – powrót do poetyki teatru retro. Inaczej ujmując, zapraszacie na spektakl, jakich się już mało ogląda się na współczesnych scenach. Kostiumy, scenografia, wieloobsadowość. Słowem: teatr pełen teatru i jego magii.

– Skoro wybrałem do realizacji farsę, której akcję osadziliśmy w c.k. Krakowie, kiedy to w mieście obowiązywał ruch lewostronny aż do 1922 roku, to nie chciałem jej widzieć w okrojonym plastycznie wydaniu. Jeżeli mówimy zatem o tzw. bogatej wystawie, to jest ona konsekwencją dramaturgicznego przemyślenia sztuki. Oczywiście można ubrać aktorów w garsonki i garnitury z sieciówki, ale jaki to ma sens w przypadku komedii dziejącej się ze sto dziesięć lat temu? Zapraszamy do karnawałowej possy – zabawy, dla której potrzebujemy obyczajowości uzasadniającej widzowi tok akcji i prawdopodobne zachowania bohaterów żyjących grubo ponad wiek temu. To dla nas, twórców, jest ważne. W związku z tym stawiamy na kostiumy i scenografię. Jednak proszę pamiętać, że ten świat prezentujemy ze współczesnej perspektywy, stąd wszędzie publiczność odnajdzie elementy dzisiejszych stylizacji. Z szacunku dla wrażliwości widowni Teatru Bagatela, dziękując naszą pracą za poświęcony nam czas, zadajemy sobie trud, żeby przygotować możliwie atrakcyjny spektakl. Skoro widz podjął wysiłek i wybrał się do teatru na Pensjonat Pana Bielańskiego, powinien otrzymać widowisko, na którym ma się nie nudzić. Umawiamy się z publicznością, że zapraszamy ją do niegdysiejszego, ale trochę im znanego świata, w którym nie ma scenicznego marazmu. Zapraszamy do teatru śmiechu, a nie do monotonii w teatrze, dlatego staramy się tworzyć kolorowe, ciekawe sceniczne sytuacje.

Pensjonat Pana Bielańskiego jest komedią o próżności. To już zostało powiedziane. Bohaterowie, uważając się za unikatowe i ponadprzeciętne postaci, już sami się lokują w tym określeniu.

– Wszyscy jesteśmy próżni. I może dlatego Pensjonat jest taki ciekawy do wystawienia, że jego tematem jest właśnie próżność? [śmiech] Bardzo podoba mi się w tym tekście, że nie stawia się żadnego z bohaterów pod tablicą. My też nie lubimy być pouczani i karceni.

– Realizacja Pensjonatu w Bagateli jest już czwartą pańską pracą nad tym spektaklem. Zapewne już ma pan swoich ulubionych bohaterów. Jako absolwent Wydziału Aktorskiego krakowskiej PWST, czyli dyplomowany aktor, którą z postaci chciałby pan zagrać?

– Najchętniej wszystkie. Wszystkie po kolei. [śmiech] Może wstyd się przyznać, ale zazdroszczę aktorom, że mogą grać a to Stolnika, a to Bielańskiego, Jana czy Kwiaciarkę. Mówię zupełnie serio. Jak bym zagrał? To inna sprawa… na pewno nie tak dobrze, jak moi aktorzy, ale już sama możliwość zagrania takich „osobliwości“ wywołuje u mnie radość, więc perspektywa jest ogromnie kusząca.

rozmawiała Magdalena Musialik

 

 

Osoby

 
 
 
Marek Gierszał – reżyser, aktor, scenarzysta, tłumacz sztuk teatralnych, autor i współautor scenariuszy filmowych w języku niemieckim. Ukończył Wydział Aktorski krakowskiej PWST i Reżyserię Filmów Fabularnych na Uniwersytecie w Hamburgu. Wykładowca Stage School w Hamburgu (1994–1999), docent Akademii Realizacji Telewizyjnej stacji ARD i ZDF w Norymberdze (2002–2016). Mieszka i pracuje w Niemczech, gdzie wykłada na wydziale aktorskim Europejskiego Instytutu Teatru w Berlinie (od 2018), jest także właścicielem firmy producenckiej ADA Film (od 2005). W swoim dorobku aktorskim ma role filmowe, telewizyjne i teatralne. Jako reżyser współpracował m.in. z Christophem Waltzem. W Niemczech reżyserował filmy fabularne i przedstawienia teatralne, w tym Słowika na podstawie baśni H.Ch. Andersena z muzyką S. Wuesthof (Berlin, 2011). W Polsce wystawiał sztuki na scenach w Białymstoku, Bielsku-Białej, Szczecinie i Krakowie, w Teatrze Słowackiego, Teatrze STU i Teatrze Bagatela, gdzie można było zobaczyć jego Boga mordu, Truciznę oraz Jak wam się podoba w wyłącznie damskiej obsadzie. We współpracy z tłumaczem Herbertem Kaluzą wystawił Koguta w rosole S. Jokica, Firma dziękuje L. Hübnera, Pensjonat Pana Bielańskiego wg C. Laufsa i W. Jacoby’ego oraz Tschicka W. Herrndorfa. 
 
 
Adam Opatowicz – reżyser, aktor i autor muzyki do kilkudziesięciu przedstawień teatralnych. W latach 1992 – 1994 kierownik artystyczny szczecińskich teatrów Krypta i Piwnica przy Krypcie. Od 1994 roku dyrektor Teatru Polskiego w Szczecinie. Założyciel kabaretu literackiego Czarny Kot Rudy, tworzonego przez aktorów Teatru Polskiego: J. Kołaczkowską, A. Andrusa, A. Poniedzielskiego, J. Józefowicza i S. Tyma. Reżyser takich przedstawień jak Hrabina, Paria (Opera na Zamku), Ogrody czasu (Teatr Polski w Szczecinie), Mistrz i Małgorzata (Teatr Polski w Szczecinie), Kolacja na cztery ręce (Teatr Polski w Szczecinie), Hamlet i Sen nocy letniej (widowiska plenerowe na dziedzińcu Zamku Książąt Pomorskich w Szczecinie), a także musical Cień W. Młynarskiego i M. Małeckiego oraz Stacyjka Zdrój J. Przybory i J. Wasowskiego (wspólnie z Andrzejem Poniedzielskim, Teatr Ateneum w Warszawie i Teatr Polski w Szczecinie). W Teatrze Bagatela wyreżyserował Panią Pylińską i sekret Chopina.
 

Recenzje

 

Wacław Krupiński   |   ujot fm   |   Gazeta Wyborcza   |   wattpad

 

Zwiastun do spektaklu „Bagatela śpiewa”

Twórcy

Scenariusz i  reżyseria

Krzysztof Materna

Choreografia

Jarosław Staniek, Katarzyna Zielonka

Aranżacje muzyczne

Konrad Mastyło

Scenografia

Agata Stańczyk

Wybór kostiumów

Urszula Czernicka

Reżyseria świateł

Marek Oleniacz

Asystent reżysera/ inspicjent

Monika Handzlik

Zespół muzyczny

fortepian

Konrad Mastyło

kontrabas

Michał Braszak

instrumenty klawiszowe

Paweł Harańczyk

perkusja

Tomasz Kamiński

skrzypce

Zbigniew Paleta / Michał Chytrzyński

Utwory wykorzystane w spektaklu

 

 

Teatr uczy nas żyć, muz. Zbigniew Wodecki, sł. Jacek Korczakowski
Niebieska patelnia, muz. Andrzej Nowak, sł. Wiesław Dymny
Litania, Leszek Kołakowski
Taka głupia to ja już nie jestem, muz. Zygmunt Konieczny, sł. autor nieznany
Ballada o ogonie, muz. Zygmunt Konieczny, sł. Tadeusz Kubiak
Stół, Andrzej Warchał
Ballada o cudownych narodzinach Bolesława Krzywoustego, muz. Andrzej Zarycki, sł. Gall Anonim
Nie wpuszczą cię do mnie, muz. Zygmunt Konieczny, sł. autor nieznany
Drzemka w kawiarni, muz. Zbigniew Raj, sł. Tytus Czyżewski
Rozmowa z Jędrkiem, muz. i sł. Andrzej Sikorowski
Masz przewrócone w głowie, muz. Marian Pawlik, sł. Leszek Aleksander Moczulski Bezsenność we dwoje, muz. Marian Pawlik, sł. Włodzimierz Patuszyński
Czarny Alibaba, muz. Bogusław Klimczuk, sł. Tadeusz Urgacz
Abyś czuł, muz. Jan Kanty Pawluśkiewicz, sł. Leszek Aleksander Moczulski
A taki miał być przyjemny nastrój, muz. Zbigniew Raj, sł. Stanisław Ignacy Witkiewicz Świniopas, Wiesław Dymny
Tango Anawa, muz. Jan Kanty Pawluśkiewicz, sł. Marek Grechuta, Marek Czuryło
Jaka róża, taki cierń, muz. Włodzimierz Korcz, sł. Jacek Cygan
Wesele, muz. i opr. tekstu Marek Grechuta, sł. Stanisław Wyspiański
Ach te baby, muz. Roman Palester, sł. Jerzy Nel
W dzikie wino zaplątani, muz. Jan Kanty Pawluśkiewicz, sł. Marek Grechuta
Dziewczyna z konwaliami, muz. Wojciech Trzciński, sł. Marian Skolarski
Rzuć to wszystko, co złe, muz. Zbigniew Wodecki, sł. Leszek Długosz
Ku pokrzepieniu serc /Polonez, muz. Wojciech Kilar, sł. Maciej Stuhr

 

Krzysztof Materna

Parę słów

 

 

To ja. Przedstawiam się Państwu oficjalnie, nie tylko jako Zastępca Dyrektora do spraw Artystycznych Teatru Bagatela, ale również jako scenarzysta i reżyser spektaklu, na który Państwa zaprosiliśmy. Odpowiadam za wszystko, co zobaczycie. Zaprosiłem Państwa do wspólnej podróży sentymentalnej po moim krakowskim życiorysie. Realizując znane motto, które wypowiada jeden z bohaterów kultowego filmu Rejs – „Najlepiej lubimy piosenki, które znamy” – wybrałem piosenki, które znam najlepiej, które Państwo też znacie, a które nigdy się nie zestarzeją, bo są po prostu świetne i literacko, i muzycznie. Wybrałem je również pod tym kątem, żeby dać szansę wspaniałemu zespołowi świetnie śpiewających aktorów Teatru Bagatela na stworzenie nowego oblicza tych piosenek. Nie robimy coverów, nie ścigamy się z oryginałami, przedstawiamy nowe wersje, muzycznie i interpretacyjnie podkreślając wspaniałą twórczość krakowskich autorów i kompozytorów.

Jeśli coś się utrwala przez wszystkie pokolenia, jeśli się nie starzeje, to znaczy, że jest to prawdziwa sztuka. Wspominam w tym spektaklu nie tylko wspaniałych kompozytorów i autorów tekstów, ale również legendarne postaci krakowskiej Piwnicy pod Baranami: Wiesława Dymnego, Andrzeja Warchała, i wielkiego polskiego filozofa Leszka Kołakowskiego. Ich teksty mają szczególną wartość, bo kiedy się ich słucha, sprawiają wrażenie, jak gdyby były napisane wczoraj. Takie samo wrażenie sprawiały dziesięć, dwadzieścia i trzydzieści lat temu. Proszę mi wybaczyć ten sentymentalny wybór, ale jest to mój osobisty powrót do młodości, do czasów, w których się wychowałem, do związków z legendarną Piwnicą pod Baranami, do przyjaźni z Andrzejem Zauchą, Markiem Grechutą, Zbyszkiem Wodeckim. Ich piosenki interpretujemy dzisiaj na nowo, a wspominam jako nieodżałowanych, Wielkich Artystów. Spotkania z nimi, a także z genialnymi krakowskimi poetami, kompozytorami i instrumentalistami, to powrót do czasów, które mnie kształtowały i które zadecydowały o tym, jaki mam gust. Mam nadzieję, że nasz spektakl, zwłaszcza po depresyjnym okresie pandemii, sprawi Państwu przyjemność, a jednocześnie uświadomi, jak wszyscy możemy być dumni z potencjału krakowskich twórców.

 

Osoby

 
 
 
Krzysztof Materna – reżyser, aktor, producent telewizyjny i teatralny oraz satyryk. Studiował na Wydziale Aktorskim krakowskiej PWST. W 1988 uzyskał eksternistycznie dyplom reżysera na egzaminie w Ministerstwie Kultury przed komisją pod przewodnictwem Aleksandra Bardiniego. Od lat osiemdziesiątych tworzył z Wojciechem Mannem artystyczny tandem, realizujący m.in. kultowe programy telewizyjne „Mądrej głowie”, „Za chwilę dalszy ciąg programu”, „MdM”, „MdM po godzinach”, „MaMa” oraz „M kwadrat”. Duet dwukrotnie zdobył Wiktora za najlepszy program artystyczny i zwyciężył w ankiecie „Polityki” na najważniejsze osobowości telewizyjne stulecia. Jako dyrektor artystyczny Zjednoczonych Przedsiębiorstw Rozrywkowych był promotorem i producentem wielu historycznych wydarzeń (Perfect Day, Obywatel GC, recitale Edyty Geppert i Michała Bajora) oraz scenarzystą i reżyserem koncertów festiwali opolskich i sopockich. Przez dekadę pełnił także funkcję dyrektora artystycznego festiwalu Solidarity of Arts w Gdańsku, na którym stworzył cykliczne widowisko „+”, uznane za jedno z największych i najoryginalniejszych plenerowych przedsięwzięć jazzowych na świecie (jego bohaterami byli m.in. Leszek Możdżer, Marcus Miller, Tomasz Stańko, Herbie Hancock i Quincy Jones). Od 1979 współpracował z wieloma scenami w całej Polsce. Realizował przedstawienia m.in. w teatrach: Starym w Krakowie, Rampie, Studio Buffo, Polonii, IMCE i Och-Teatrze w Warszawie, Śląskim w Katowicach. W 2019 roku w Teatrze Polskim w Szczecinie przygotował spektakl poświęcony spuściźnie Wiesława Dymnego. W lipcu 2020 został dyrektorem artystycznym Teatru Bagatela. Odznaczony Srebrnym Medalem Zasłużony Kulturze – Gloria Artis (2009).
 
Recenzje

Krakowskie Forum   |   MDK łaziska   |   Gazeta Wyborcza   |   Gazeta Krakowska   |   Dziennik Teatralny

Twórcy

Parafraza przekładowa

Tadeusz Nyczek

Reżyseria/opr. dramaturgiczne/ scenografia/ opr. muzyczne

Mikołaj Grabowski

Scenografia

Agata Stańczyk

Reżyseria świateł

Michał Grabowski

Współpraca przy realizacji świateł

Marek Oleniacz

Współpraca przy realizacji dźwięku

Piotr Kłembukowski

As. reżysera/ inspicjent

Joanna Jaworska

Warto wiedzieć

 

Wyróżnienia

Przedstawienie wyróżnione na XXV Ogólnopolskim Festiwalu Komedii Talia w Tarnowie w 2021 nagrodą za wyśmienitą kreację zbiorową dla całego zespołu aktorskiego.

Utwory wykorzystane w spektaklu

Therefore I Am, muz. i sł. Billie Eilish O’Connell, Finneas Baird O’Connell
Le nozze di Figaro (Sull’aria… Che soave zeffiretto), muz. Wolfgang Amadeus Mozart, sł. Lorenzo Da Ponte
Willing And Able, muz. i sł. Anthony Tyrone Moseley, Prince Rogers Nelson, Levi Seacer Jr
Samotność dźwięków, muz. Tomasz Sikorski Żarzące się węgielki, muz. Adam Makowicz 

Scenografia

W scenografii wykorzystano kurtynę autorstwa Tadeusza Bystrzaka

W spektaklu jako rekwizyty użyte zostały wyroby tytoniowe.

Historia dramatu Rewizor

Rewizor miał prapremierę w Teatrze Aleksandryjskim w Petersburgu w roku 1836, która zakończyła się skandalem. Gogol chciał swoją sztuką obnażyć nieprawidłowości w systemie państwowym oraz prowincjonalną mentalność i hipokryzję urzędników. Po premierze wielokrotnie zmieniał tekst swojego dzieła, opatrując je wskazówkami, jak należy grać: „nic tu nie powinno być przesadzone albo trywialne, nawet w najmniejszych rolach […]. Im mniej aktor będzie myśleć o tym, żeby śmieszyć i być zabawnym, tym silniej objawi się komizm jego roli”. Rewizor z jednej strony jest krytyką społecznych realiów carskiej Rosji i stosunków panujących na prowincji, a z drugiej – ponadczasowym komentarzem do ludzkich przywar i układów opartych na strachu. Kultowe zdanie z Rewizora „Z czego się śmiejecie? Z samych siebie się śmiejecie” nie straciło na aktualności pomimo upływu ponad stu pięćdziesięciu lat. Historia zawarta w sztuce ma prawdziwy rodowód. Gogol zwrócił się do Puszkina w liście, prosząc go o podsunięcie „z gruntu rosyjskiej anegdoty”. Pierwowzorem oszusta był Płaton Wołkow, petersburski bon vivant. Wobec dziwnego zbiegu okoliczności dygnitarze miasteczka, w którym Wołkow akurat przebywał, wzięli go za rewizora, kontrolującego „z najwyższego rozkazu” gubernię. Dalsza historia przebiegała dokładnie tak jak w sztuce Gogola – oszust błyskawicznie wszedł w swoją rolę, owijając sobie wokół palca całą miejscową elitę, a gdy pojawiło się niebezpieczeństwo przyjazdu prawdziwego rewizora – Wołkow po prostu uciekł.

 

Osoby

 

Mikołaj Grabowski – aktor filmowy, teatralny i telewizyjny, reżyser teatralny i pedagog. Ukończył krakowską PWST na wydziałach aktorskim (1969) i reżyserii dramatu (1977). Jako aktor pracował w Teatrze im. Słowackiego w Krakowie (1969–1977), jako reżyser – w teatrach im. Norwida w Jeleniej Górze (1977–1979) i im. Jaracza w Łodzi (1979–1981 i 1988–1992). Pełnił funkcję dyrektora naczelnego i artystycznego teatrów Polskiego w Poznaniu (1981–1982), Słowackiego (1982–1985) i Starego Teatru (2002–2012) w Krakowie oraz dyrektorem artystycznym Teatru Nowego w Łodzi (1999–2002). W latach 1969–1973 był asystentem, a od 1998 do 2002 dziekanem Wydziału Reżyserii Dramatu w krakowskiej PWST. Gościnnie występował i reżyserował m.in. w krakowskim Teatrze STU, warszawskim Teatrze IMKA i w Pantheater Kampnagel w Hamburgu. Współpracował także z Teatrem Telewizji i Teatrem Polskiego Radia. Wielokrotnie powracał do twórczości Witolda Gombrowicza jako reżyser i aktor, wystawiając m.in. Trans-Atlantyk w teatrach Jaracza (1981 i 1989), Słowackiego (1982), Śląskim (1993), Starym Teatrze (2008) oraz Dzienniki w Teatrze IMKA (2010). Zrealizował trzyczęściową adaptację pamiętników Jędrzeja Kitowicza: Opis obyczajów, czyli… jak zwyczajnie wszędzie się miesza złe do dobrego w Teatrze STU i Teatrze Telewizji (1990) Opis obyczajów część II w Teatrze Słowackiego (1996) oraz O północy przybyłem do Widawy… czyli Opis obyczajów III w Teatrze IMKA (2010). Adaptował też kilkukrotnie prozę Henryka Rzewuskiego: Pamiątki Soplicy w teatrach Jaracza (1981) i Telewizji (1983), Listopad w teatrach Polskim w Poznaniu (1982), Słowackiego (1983) oraz Telewizji (1995). W 2009 zainicjował program tematyczny „re_wizje/sarmatyzm” w Starym Teatrze. W Teatrze Bagatela można go zobaczyć w zagranym i wyreżyserowanym spektaklu Dialogi polskie, czyli rozmowy prawdziwych Polaków z Gombrowiczem (2019). Ma na koncie blisko czterdzieści nagród i wyróżnień, w tym Nagrodę im. Konrada Swinarskiego (1981), Złoty Krzyż Zasługi (1998) i Srebrny Medal Zasłużony Kulturze – Gloria Artis (2005).

Tadeusz Nyczek – krytyk literacki, teatralny i plastyczny, autor scenariuszy, reżyser widowisk teatralnych i telewizyjnych. Absolwent polonistyki na Uniwersytecie Jagiellońskim. Publikował artykuły i recenzje na łamach prasy literackiej i kulturalnej od 1969 roku – m.in. w „Życiu Literackim”, „Dialogu”, „Przeglądzie Powszechnym”, „Piśmie” i w „Gazecie Wyborczej”. Wraz z Maciejem Szybistem prowadził krakowską galerię sztuki Inny Świat (1984–1992) oraz – z Janem Polkowskim i Andrzejem Sulikowskim – niezależne wydawnictwo ABC (w 1981 roku, działało do 13 grudnia tego roku). Prowadził warsztaty dramaturgiczne w Studium Literacko-Artystycznym na Uniwersytecie Jagiellońskim. Od 1984 roku wykłada na Wydziale Reżyserii krakowskiej PWST, a od 2012 jest kierownikiem literackim w warszawskim Teatrze Ateneum. Napisał kilkanaście książek krytycznych o literaturze, teatrze i malarstwie, m.in. Pełnym głosem. Teatr studencki w Polsce 1970–1975 (1980), Lakierowanie kartofla i inne teksty teatralne (1985); Plus nieskończoność. Trzy tercety krytyczne na poezję, teatr i malarstwo (1997); Kos. O Adamie Zagajewskim (2002); ); Tyle naraz świata. 27 x Szymborska (2005); Salon Niezależnych. Dzieje pewnego kabaretu (2008), Po co jest sztuka? Rozmowy z pisarzami (2012). Laureat Nagrody im. B. Sadowskiej (1989) oraz Nagrody im. Kazimierza Wyki za twórczość eseistyczną i krytycznoliteracką (2000).

Mikołaj Gogol – (1809–1852). Rosyjski pisarz, poeta, dramaturg i publicysta pochodzenia ukraińskiego. Debiutował w latach 1831–1832 zbiorem opowiadań o tematyce ukraińskiej Wieczory na chutorze niedaleko Dikańki. Wkrótce jednak jego zainteresowania podążyły w stronę życia codziennego mieszkańców Imperium Rosyjskiego, które opisywał w charakterystycznym dla siebie groteskowym stylu. Najbardziej znane utwory utrzymane w tym nurcie to cykl Petersburskie opowiadania (1835–1842), Arabeski (1835) Rewizor (1836) i Ożenek (1842). W latach 1836–1841, kiedy pisarz przebywał za granicą, powstało jego dzieło życia – powieść Martwe dusze. W zamyśle miała być to wielka epopeja o Rosji, na wzór Boskiej komedii Dantego, jednak pomysł ten nigdy nie został zrealizowany. Ukazał się jedynie pierwszy tom, który ściągnął na autora liczne ataki, oskarżenia o szkalowanie, a nawet zdradę narodu. Równocześnie jednak krytycy caratu uznali dzieło za wybitną satyrę na prowincjonalność Rosji. Drugi tom powieści nie został ukończony. Autor zamierzał ukazać w nim zmienione poglądy, czuł jednak, że nie byłoby to zgodne z jego prawdą.

 

Recenzje

 

 Gazeta Wyborcza   |   Dziennik Teatralny   |   e-teatr   |   teatrologia.info

 

 

Twórcy

Autorzy

Witold Gombrowicz, Henryk Rzewuski, Jędrzej Kitowicz

Reżyseria/ aranżacja przestrzeni, kostiumy/ ruch sceniczny

Mikołaj Grabowski

Muzyka

Zygmunt Konieczny

Reżyseria świateł:

Michał Grabowski

Asystent reżysera ds. scenografii i kostiumów

Agata Stańczyk

Asystent reżysera/ inspicjent/ sufler

Joanna Jaworska

„Polak z natury swojej jest Polakiem” – rozmowa z Mikołajem Grabowskim

 
 
– Przeszło 20 lat temu Łukasz Drewniak podsumował na łamach „Dialogu” (12/1999) pana dokonania reżyserskie: „W inscenizacjach Pamiątek Soplicy (Teatr im. Jaracza Łódź – 1980) i Listopada (Teatr Polski Poznań – 1982) Rzewuskiego, a nawet Gombrowiczowskiego Trans-Atlantyku (Teatr im. Jaracza Łódź – 1981) czy Dam i huzarów (Teatr im. Jaracza Łódź – 1981) Fredry Grabowski pokazał w latach 1978-81 Polskę jako świat strzaskany, spsiały, skundlony. I ludzi, którzy nie mają poczucia tego skundlenia, bo wciąż śnią sen o potędze. Widzą siebie w roli spadkobierców paradygmatu romantycznego: pięknych, heroicznych, szlachetnych i uciemiężonych”.
 
Sięgając w 2020 roku ponownie po teksty Rzewuskiego, Kitowicza i Gombrowicza, i opatrując je autokomentarzem, uważa pan, że dzisiejsza kondycja Polaków jest w dalszym ciągu nie-zmienna: skażona lub – jak pan woli – ukonstytuowana sarmackością?
 
Nie trzeba być szczególnie bystrym obserwatorem życia społecznego w Polsce ostatnimi laty, żeby nie zauważyć gwałtownego nawrotu do retoryki „sarmackiej”, retoryki żywcem zaczerpniętej ze słownika księcia Radziwiłła „Panie Kochanku” herbu Trąby. Ten uwielbiany przez drobną szlachtę niesłychanie bogaty magnat był uosobieniem „cnót” szlacheckich: pijak i hulaka znany z dzikich wybryków z jednej strony, z drugiej „poświęcony Bogu i krajowi” zagorzały zwolennik starego porządku, zatwardziały przeciwnik reform. O jakie reformy wtedy chodziło? Mówiąc językiem dzisiejszym, możemy z grubsza powiedzieć (nie zagłębiając się w złożoność tamtej sytuacji politycznej), że spór dotyczył (do-tyczy) wizji zamkniętej albo otwartej Polski. Inaczej mówiąc dotyczy tego, czy mamy pozostawać jedynie we własnym, zamkniętym tradycją świecie wartości, czy otwieramy się na Europę, na inność i czy chcemy zmieniać swoje poglądy zgodnie z duchem pędzącego czasu. Mówiąc tekstem ze scena-riusza: czy mamy „zostawić obcym ich zagraniczny rozum, a my naszego, starego się trzymać”?
 
Ta druga postawa – otwarta – wymaga nie lada odwagi, bo trzeba zrujnować nieco swoje przyzwyczajenia i zdecydować się na drogę w nowe. Ale tu nie chodzi – myślę – tylko o odwagę, a o paraliż historią, która nas nie rozpieszczała, odbierając nam co chwila naszą państwowość. U wielu powstało więc przeświadczenie, że tylko cnoty wyrosłe z tradycji są w stanie gruntować w nas miłość, a nawet uwielbienie ojczyzny i że tylko katolicyzm i wiara w cnoty naszych „naddziadów” są w stanie pielęgnować naszą tożsamość. Gombrowicz z całą powagą, podkreślam, z całą powagą naśmiewa się z tych lęków twierdząc, że: „Polak z natury swojej jest Polakiem. Wobec czego, im bardziej Polak będzie sobą, tym bardziej będzie Polakiem. Jeśli Polska nie pozwala mu na swobodne myślenie i czucie, to znaczy, że Polska nie pozwala mu być w pełni sobą, czyli w pełni Polakiem…” Dla Gombrowicza więc swoboda korzystania z własnego rozumu, a nie poddawanie się zbiorowej presji, jest rozwiązaniem.
 
– Konflikt między sarmackością a kosmopolityzmem od kilkuset lat stanowi oś polskiej kultury. Gombrowicz – jak zwykle – wyłamuje się i z tych podziałów. Czy dlatego wraca pan do jego twórczości, że widzi w niej wciąż niewykorzystaną receptę na wyjście z tego impasu?
 
Nie mam złudzeń, że jeśli na tę chorobę jest recepta, niewielu chce wykupić lekarstwo. Pięknie jest myśleć, że sroce nie wypadliśmy spod ogona, że jesteśmy narodem wybranym, że byliśmy przedmurzem chrześcijaństwa. Sen o potędze, który ciągnie się od wieku XVIII, wzmożony w wieku XIX przez wieszczów, trwa na dobre. Gombrowicz ostał się samotnie i mam wrażenie, że po zachłyśnięciu się nim lata temu, porzuciliśmy go, jak dziwaka, o którym może warto od czasu do czasu porozmawiać, ale chyba nie warto brać go na serio. Dziwak? Może skrajny indywidualista, którego poglądy nie mieszczą się w polskiej głowie. No bo jak wytłumaczyć takie słowa: „Dążyłem do tego, żeby Po-lak mógł z dumą powiedzieć: należę do narodu podrzędnego. Z dumą”.
 
– Dziewięciorgu aktorom przypisał pan postaci, które nie umieją wejść w prawdziwy dialog. My nie umiemy ze sobą rozmawiać? A jeśli tak, to dlaczego? Myśli pan, że hasło „dialogi polskie” może stać się europejskim synonimem określającym nieumiejętną wewnętrzną komunikację?
 
Obecny w scenariuszu podział na „kontuszowych, czyli prawdziwych Polaków” versus „Gombrowicze” jest faktem, ale jest też w spektaklu stale naruszany. Jedni i drudzy często wymieniają się poglądami, jakby na przekór temu, do czego są przypisani, czemu hołdują i w co wierzą. Prawda, że dzisiaj w Polsce stała linia podziału biegnie niekiedy przez środek wigilijnego stołu, ale bardziej bawiła mnie niespodziewana zamiana ról. Stać nas na dialog, na wymianę poglądów, a nawet na ich odmianę? Jestem głęboko przekonany, że to politycy zmuszają nas do przyjęcia restrykcyjnego języka. Jest im na rękę pogłębianie podziałów. Można zadać pytanie: dlaczego tak łatwo poddajemy się presji złego języka, czy już zwariowaliśmy do końca, czy może tylko ktoś zwariował. Życie codzienne nie poddaje się łatwo presji politycznej, przeciwnie – rozrzedza ją. Zwyczajni ludzie nie zamykają się w swoich „okopach św. Trójcy”. Gdyby tak nie było, trudno byłoby mieszkać w jednej wsi, w jednym miasteczku, chodzić do tego samego kina, galerii handlowej, do przychodni, szkoły. Przecież jeszcze chodzimy – na szczęście – tymi samymi ulicami. XX-wieczna historia Europy jest najlepszym dowodem tego, że narody dają się czasem zwariować politykom, ale po jakimś czasie przychodzi otrzeźwienie.
 
– Większość pana spektakli jest oparta na grze zespołu. Aktorzy tworzą polski chór, w którym jednostka próbuje wydobyć się ze wspólnoty. Lubi pan w ten sposób pracować, bo…?
 
Zespołowość, wspólnota, bycie razem, to są wartości, na których opierają się najlepsze zespoły teatralne. Tego byłem uczony wiele lat temu, temu patronuję dzisiaj. Jestem za indywidualnym rozwojem aktora, za pielęgnowaniem jemu tylko właściwych cech; niezwykła to przyjemność pracować z kimś wyjątkowym! Ale jestem też za tym, żeby aktor miał świadomość, że działa w grupie, że jest tylko jednym z instrumentów orkiestry, która gra spektakl. Ta sprzeczność w tym dziwnym miejscu, jakim jest teatr, jest sprzecznością pozorną, nie niszczy, a buduje – stwarza nieprzewidziane możliwości tworzenia przedstawienia. Czy ta sprzeczność musi dotyczyć tylko teatru? Niekoniecznie. Gra przeciwieństw towarzyszy ludziom od początku świata. Nikt mądry nie stracił na tym, że te antynomie wy-korzystał.
 
– Kompozytorem muzyki do przedstawienia – granej na żywo na fisharmonii – jest Zygmunt Konieczny. Zaprosił pan do współpracy tak wybitnego kompozytora, by jego osoba, poza niewątpliwą jakością muzyki, firmowała trochę à rebours groteskę spektaklu?
 
Z Zygmuntem Koniecznym pracuję już od 30 lat. Historia naszej współpracy sięga pierwszego Opisu obyczajów, który był wystawiony w Teatrze STU. Potem były kolejne Opisy…, następnie Pan Tadeusz w Starym Teatrze i kiedy przyszło do Dialogów polskich, nie wyobrażałem sobie spektaklu bez jego muzyki. Muzyka Zygmunta poza swoją niezwykłą pięknością pełni w spektaklu funkcję dramaturgiczną. Stanowi mocną strukturę, bez której spektakl obejść się nie może i jest zarazem ironicznym, a często dramatycznym komentarzem przedstawianych wydarzeń. Nie muszę chyba dodawać, ile pracy muszą włożyć aktorzy w jej wykonanie.
rozmawiała Magdalena Musialik

 

 

 
 

Osoby

 

 

Mikołaj Grabowski – aktor filmowy, teatralny i telewizyjny, reżyser teatralny i pedagog. Absolwent krakowskiej PWST na wydziałach aktorskim (1969) i reżyserii dramatu (1977). Po studiach grał w Teatrze im. Słowackiego w Krakowie (1969–1977), następnie, jako reżyser, pracował w Teatrze im. Norwida w Jeleniej Górze (1977–1979) i w Teatrze im. Jaracza w Łodzi (1979–1981 i 1988–1992). Był także dyrektorem naczelnym i artystycznym teatrów Polskiego w Poznaniu (1981–1982), Słowackiego (1982–1985) i Starego (2002–2012) w Krakowie oraz dyrektorem artystycznym Teatru Nowego w Łodzi (1999–2002). Od 1969 do 1973 asystent w krakowskiej PWST, a w latach1998–2002 dziekan Wydziału Reżyserii Dramatu tamże. Gościnnie występował i reżyserował na wielu scenach w kraju i za granicą, m.in. w krakowskim Teatrze STU, warszawskim Teatrze IMKA i w hamburskim Pantheater Kampnagel. Współpracował z Teatrem Telewizji i Teatrem Polskiego Radia. W Teatrze Bagatela wyreżyserował Dialogi polskie (2020) oraz Rewizora (2021). 

Jędrzej Kitowicz – (1728–1804) ksiądz, historyk, pamiętnikarz, kronikarz. pracował u różnych dygnitarzy kościelnych (m.in. u biskupa Antoniego Ostrowskiego) i na dworach magnackich, przez wiele lat był także proboszczem w Rzeczycy. Walczył podczas konfederacji barskiej. Autor dwóch nieukończonych dzieł: Opisu obyczajów za panowania Augusta III (1840, wyd. pełne 1951), w którym drobiazgowo odmalował życie szlachty z XVIII wieku, oraz Pamiętników, czyli Historii polskiej (1840, wyd. pełne 1971) z czasów Augusta III i Stanisława Augusta Poniatowskiego. 

Henryk Rzewuski – (1791–1866) prozaik i publicysta, publikował pod pseudonimem Jarosz Bejła. Był m.in. urzędnikiem do specjalnych poruczeń w Warszawie przy namiestniku Iwanie Paskiewiczu. Wydawał i redagował „Dziennik Warszawski” (1851–1856). Jedna z jego sióstr, Ewelina Hańska, była żoną Honoriusza Balzaka, a druga – Karolina Sobańska – tajną agentką rosyjskiej policji carskiej, kochanką Mickiewicza i Puszkina. Odbył wiele podróży, m.in. z Adamem Mickiewiczem. Uważany za autora gatunku gawędy szlacheckiej, której najdoskonalszym przykładem są jego Pamiątki Soplicy (1839–1841), które wzbudziły zachwyt Adama Mickiewicza i zainspirowały go do napisania Pana Tadeusza. Rzewuski napisał także powieści Listopad (1845–1846) i Zaporożec (1854) oraz wydał cykl szkiców Mieszaniny obyczajowe (1841–1843). Listopad – nowatorski gatunek powieści w duchu twórczości Waltera Scotta – uważany jest za najlepszą polska powieść historyczną przed Henrykiem Sienkiewiczem. 

Witold Gombrowicz – (1904–1969) pisarz, publicysta, autor dramatów. Porzucił pracę aplikanta, by móc pisać literaturę. Debiutował w 1933 roku zbiorem opowiadań Pamiętnik z okresu dojrzewania, ale prawdziwą sławę przyniosła mu powieść Ferdydurke (1937). Z tej powieści pochodzą Gombrowiczowskie określenia, do dzisiaj obecne w języku polskim, takie jak „upupienie” czy „przyprawić komuś gębę”. Od 1939 Gombrowicz przebywał na emigracji: do 1963 w Argentynie, od 1964 aż do śmierci we Francji. Na emigracji napisał swoje kolejne słynne powieści, m.in. Trans-atlantyk (1953), Pornografię (1960) i Kosmos (1965). Niezwykle istotną częścią jego twórczości był prowadzony w latach 1953–1969 Dziennik, w którym z właściwym sobie cynicznym humorem opisywał własne losy, a także wchodził w rozważania natury filozoficznej, rozliczał się z polską tradycją i kulturą oraz komentował bieżące wydarzenia polityczne. Trzy powieści Gombrowicza zostały sfilmowane: Pornografia (reż.Jan Jakub Kolski, 2003), Ferdydurke (reż. Jerzy Skolimowski, 1992) oraz Kosmos (reż. Andrzej Żuławski, 2015). 

 

Recenzje

 

Dziennik Teatralny   |   Miasto Kobiet   |   Gazeta Wyborcza   |   e-teatr   |   teatrologia.pl   |   Radio Kraków

 
 

Twórcy

Autor

Ota Pavel

Tłumaczenie

Andrzej Czcibor-Piotrowski

Adaptacja

Paweł Szumiec

Reżyseria/ ruch sceniczny

Jan Szurmiej

Scenografia

Wojciech Jankowiak

Kostiumy

Marta Hubka

Aranżacja/ opracowanie muzyczne

Teresa Wrońska

Kierownictwo muzyczne

Artur Sędzielarz

Reżyseria świateł

Marek Oleniacz

As. reż./ inspicjent/ sufler

Monika Handzlik

I śmieszno, i straszno – rozmowa z Janem Szurmiejem

 

 

– Zupełnie mnie nie dziwi, że sięgnął pan po raz wtóry po Śmierć pięknych saren Oty Pavla w adaptacji Pawła Szumca. To po prostu piękny tekst.
 
– Świat przedstawiony w Śmierci pięknych saren jest obrazem człowieka, ludzkości, marzeń. Serdeczność utworu podszyta tym, co my, Polacy, nazywamy „czeskim humorem”, który tak nam się szalenie podoba, jest największym walorem tego tekstu. Ota Pavel jest wyśmienitym kontynuatorem rodzimej tradycji literackiej, którą znamy dzięki Haškowi, Hrabalowi czy Havlowi. Te serdeczne opowieści są przefiltrowane przez wyobraźnię dziecka, patrzącego naiwnie na otaczającą go przeszłą rzeczywistość. Snując historię, Ota przesadza, rysując wręcz ckliwy i idealistyczny obraz swojej szczęśliwej rodziny. Idąc takim tropem odczytania tekstu, zapytałem Pawła Szumca, czy mogę akcję sztuki umieścić w szpitalu psychiatrycznym. To jest oczywiście jasne nawiązanie do biografii Oty Pavla, który był chory psychicznie, i który w ramach autoterapii zaczął pisać. Paweł się na to zgodził i stąd w moim przedstawieniu szpital psychiatryczny. Bo ten entourage usprawiedliwia wszystko. Jak to u wariatów. Stąd są osoby, które kontrolują akcję. Pielęgniarze, a inaczej mówiąc oberobserwatorzy napędzają historię. Szpital usprawiedliwia także obecność dawno zmarłych najbliższych. Przychodzą odwiedzać małego Otę, który tak naprawdę jest już przecież dorosły. Mogą mu śpiewać piosenki, mogą tańczyć, mogą łowić ryby. Użycie tej konwencji daje, według mnie, konieczne dla Śmierci pięknych saren zawirowanie poetyckie, towarzyszące wspaniałej literze dramatu. Z podobnego powodu, za zgodą autora adaptacji, włączyłem do tekstu songi znanego doskonale polskiej publiczności Jaromíra Nohavicy. Te pieśni pointują niektóre sekwencje lub rozpoczynają kolejne sceny. Utwory Nohavicy wpisane we współczesną kulturę czeską wydają mi się wręcz koniecznym dopełnieniem podstawowego tekstu Pavla. Sarkazm, żart i metaforyka ballad kapitalnie współgrają z ironią i poezją zawartymi w Sarnach.
 
– Humor i ironia oraz czułość to chyba dobre środki wyrazu, by opowiedzieć losy żydowsko-chrześcijańskiej rodziny tuż przed, w trakcie i po Holokauście.
 
– Ota Pavel doskonale poradził sobie z wypełnieniem luki w przedstawieniu tak trudnych i traumatycznych lat. Zwyczajową martyrologię zamienił na dystans. A osobnym tematem jest ukazanie takiej dramatycznej sekwencji w teatrze. Dlatego że rzeczywistość i okrutność Zagłady, czy w ogóle wojny, komentowana na scenie w skali jeden do jeden jest nie do zniesienia. Staje się tak koturnowa, że nikt tego nie chce oglądać. Stąd należy szukać metafory, która opisze ten okrutny świat lirycznie. Przerażające czasy wojny i powojnia, doskonale przecież znane i Polakom, przedstawiamy w sposób i śmieszny, i groźny.
 
– To trzecie pańskie spotkanie z aktorskim zespołem Bagateli. Realizował pan u nas Skrzypka na dachu i Sztukmistrza z Lublina. Lubi pan tu wracać?
 
– Oczywiście. W ogóle lubię wracać do wszystkich teatrów, w których przyszło mi pracować. Lubię tę komunikację i wręcz przyjaźń, która się zawiązuje między nami. To pozwala – kiedy czas ku temu – i na żarty, i na swobodę pracy. To bardzo pomaga. Sam byłem aktorem i wiem, że nie najlepiej jest odbierany reżyser udający reżysera, a więc krzyczący, ustawiający aktorów, poganiający. Taka atmosfera niczemu nie służy. Lubię wyzwalać inwencję w aktorach. Dla mnie aktorzy nie są odtwórcami, lecz twórcami nie tylko ról, ale całego spektaklu. Choć zawsze jestem przygotowany do realizacji przedstawienia i wiem, jak ona powinna wyglądać w sensie obrazu i wymowy, to jestem otwarty na propozycje i na novum aktorów, i nigdy nie mówię „nie”. A jeżeli są dobre i uzupełniają, czy wręcz wzbogacają, realizację, to wchodzą do produkcji. Nie anektuję sobie pozycji Pana Boga.
 
– Mam wrażenie, że taki punkt widzenia jest bardzo cenny, zwłaszcza jeśli się pracuje po raz kolejny nad tym samym utworem, ale z innymi ludźmi.
 
– Czasami dziennikarze podnoszą ten temat. Po pierwsze, na świecie to, że reżyser, twórca po raz kolejny jest proszony, by zrobił spektakl, który wcześniej przygotował, jest walorem. Skoro go proszą, to znaczy, że praca była dobra. Miała dobre recenzje, podobała się. A po drugie, wracając bezpośrednio do pani uwagi, muszę powiedzieć, że w kontekście powtórzenia widzom realizacji zawsze ma się innych aktorów, inną przestrzeń, innego ducha miejsca. Siłą rzeczy spektakl będzie inny, nawet jak ni literka nie zostanie w nim zmieniona. A poza tym powtórne czy kolejne sięgnięcie do tego samego tekstu zawsze przynosi nowe rozwiązania, nowe wyczulenia, słowem: nowe spojrzenie. Nie stawiam przed zespołem telewizora, nie włączam zapisu spektaklu i nie mówię: o tak grajcie, tędy wychodźcie, a tędy wchodźcie.
 
– Po co jest teatr?
 
– To jest trudne pytanie. Po co jest teatr? Dla mnie teatr jest magicznym miejscem. To miejsce, do którego jak się wchodzi, to zapomina się o tym, co nas otacza na zewnątrz. Teatr jako miejsce magiczne musi się składać z dobrej literatury, dobrego aktorstwa i całego dobrodziejstwa warsztatu. Uważam, że to są podstawowe zasady, które w każdym historycznym czasie muszą towarzyszyć teatrowi, niezależnie w jakim kierunku on zmierza. Solidny warsztat, dobry gust, wyborna literatura kształtują przecież widza. Dzisiaj, zwłaszcza w Polsce, teatr podążył w kierunku, który stał się recesją zawodu aktora. Za dużo się wkradło tzw. manifestacji teatralnych poszczególnych twórców. To mnie niepokoi. Wielu ludzi związanych z teatrem zapomniało, że spektakle robi się dla widzów. Oczywiście, że dzisiejszy teatr ma swoich mistrzów: Krystiana Lupę, Jana Klatę i innych. Ale niestety zdarzają się i spektakle, które ja nazywam „made in China”, czyli podróbki mistrzów. Nierzadko są plagiatami widzianych sposobów i narzędzi używanych przez autorytety. A te narzędzia w rękach nieudaczników prowadzą do powstawania spektakli miałkich i nijakich. A teatr powinien być taką siłą, dzięki której widz – nawet będąc w kontrze do zamierzeń twórcy – poczuje się dobrze. Magicznie.
[rozmawiała Magdalena Musialik]
 
 

 

Osoby

 

Jan Szurmiej – aktor, reżyser, inscenizator i choreograf żydowskiego pochodzenia, znawca kultury żydowskiej. Karierę artystyczną zaczynał we wrocławskim Teatrze Pantomimy (1965–1971), następnie jako absolwent Studium Aktorskiego przy Teatrze Żydowskim im. Ester Rachel Kamińskiej został jego etatowym aktorem (1971–1991). Zagrał tam m.in. Kopła w Wielkiej wygranej (1972, reż. J. Rotbaum), Hunona w Dybuku (1973, reż. S. Szurmiej), Happy’ego w Śmierci komiwojażera (1975, reż. S. Szurmiej), Benię Krzyka w Zmierzchu (1976, reż. A. Witkowski), Christiana Hortkopfa w Jakubie i Ezawie (1980, reż. J. Berger). W 1976 zdał w Warszawie eksternistyczny egzamin dla aktorów dramatycznych. Wystąpił także w wielu filmach i serialach, z których najważniejsze to Sanatorium pod klepsydrą (1974), Dybuk (1979), Austeria (1982), Królewskie sny (1990), Szuler (1991) i Faceci do wzięcia (2006). W latach 1990–1993 był dyrektorem naczelnym i artystycznym Teatru Muzycznego Operetki Wrocławskiej – obecny Teatr Capitol, głównym reżyserem Opery Wrocławskiej oraz starszym wykładowcą Akademii Muzycznej we Wrocławiu. Pełnił także funkcję dyrektora naczelnego i artystycznego Teatru Muzycznego Roma (1992–1994), głównego reżysera Teatru Żydowskiego (1996–1997), dyrektora generalnego Stowarzyszenia Niezależnych Autorów Radiowych i Telewizyjnych (1996–2000). Był twórcą i dyrektorem artystycznym Festiwalu im. Anny German w Zielonej Górze (2001–2007), wykładowcą w Wyższej Szkoły Komunikowania i Mediów Społecznych im. Giedroycia (2004–2005), a od 2002 roku jest dyrektorem Agencji Teatralno-Filmowej AGART przy Fundacji Odrodzenie. Od wielu lat współpracuje z teatrami w całej Polsce jako reżyser, inscenizator i choreograf. Ma w dorobku ponad sto realizacji, m.in. Sztukmistrza z Lublina, Cymes! Cymes!, Wielką wodę, Zorbę i Skrzypka na dachu. Wielokrotnie nagradzany i odznaczany, m.in.: Złotym Krzyżem Zasługi za osiągnięcia w dziedzinie kultury (1985), Medalem 30-lecia Agencji Artystycznej PAGART za promowanie kultury polskiej za granicą (1987), Grand-Prix na Festiwalu Sztuki Aktorskiej w Kaliszu za musical Piaf (1993), Grand-Prix na festiwalu w Moguncji za reżyserię spektaklu Sztukmistrz z Lublina (1994, Teatr Współczesny we Wrocławiu), Złotą Łódką za reżyserię spektaklu Skrzypek na dachu (2000, Teatr Muzyczny w Łodzi, w kategorii Spektakl Roku), Złotymi Maskami za reżyserię spektaklu Skrzypek na dachu (2004, Teatr Bagatela, w kategorii Spektakl Roku), Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski za zasługi w dziedzinie kultury (2005).

Ota Pavel, właśc. Otto Popper (1930–1973) – czeski pisarz, dziennikarz i reporter sportowy. Wczesne dzieciństwo spędził w Pradze, potem jego rodzina przeprowadziła się do rodziców ojca do Buštěhradu. W czasie II wojny światowej jego ojciec oraz bracia, Jiří i Hugo, zostali wywiezieni do obozu koncentracyjnego, on zaś z matką Herminą, która była Czeszką, pozostał w Buštěhradzie. W wieku trzynastu lat pracował jako górnik w kopalni w Kladnie. Po wojnie jego ojciec i bracia szczęśliwie wrócili żywi, on zaś skończył szkołę handlową i językową. Przez pewien czas trenował hokejową młodzież w praskim klubie Sparta. Od 1949 roku pracował jako komentator sportowy w Czechosłowackim Radiu oraz jako reporter sportowy w czasopismach „Stadion” i „Československý voják”. Swoje reportaże-opowiadania o tematyce sportowej zaczął od 1964 roku wydawać w formie książkowej. W lutym 1964 roku zapadł na ciężką chorobę psychiczną, zdiagnozowaną jako cyklofrenia, psychoza maniakalno-depresyjna z elementami schizofrenii. Walcząc z chorobą szukał oparcia na łonie przyrody, łowiąc ryby. Nie przestał jednak pisać – w tym czasie powstały jego najsłynniejsze dzieła, wspomnienia z dzieciństwa i młodości. Z choroby nigdy się nie wyleczył.

 

Recenzje
 

teatralny.pl    |   Gazeta Wyborcza    |   kempinsky.pl   |   e-teatr    |    krakow.pl    |   lovekrakow    |   TVP    |     Dziennik Teatralny

Twórcy

Autorka

Martyna Lechman

Reżyseria

Marek Bogucki i Maciej Sajur

Scenografia

Urszula Czernicka

Muzyka

Artur Sędzielarz

Reżyseria świateł

Marek Oleniacz

Osoby

 
 
Martyna Lechman – ukończyła dramaturgię na Wydziale Reżyserii Dramatu PWST w Krakowie. Efekty jej prac egzaminacyjnych prezentowane były w ramach Krakowskiej Nocy Teatrów (2011), na festiwalu Karuzela Cooltury w Świnoujściu (2011) i podczas Forum Młodej Reżyserii w Krakowie (2012). W repertuarze Małopolskiego Ogrodu Sztuki znalazła się współtworzona przez nią etiuda Projekt Makbet. Zajmowała się dramaturgią czytań w teatrach: Polskim we Wrocławiu, Dramatycznym im. J. Szaniawskiego w Wałbrzychu oraz im. S. Jaracza w Olsztynie. Była asystentką Iwony Kempy (Mroczna gra, Scena PWST oraz Teatr im. W. Horzycy w Toruniu), Moniki Strzępki (Firma, Teatr Nowy im. T. Łomnickiego w Poznaniu) i Michała Zadary (Chopin bez fortepianu). Jako dramaturg pracowała m.in. przy spektaklach Sen nocy letniej (reż. K. Popiołek, Teatr Zagłębia w Sosnowcu), Śpią wystawy (na podstawie własnego dramatu, reż. K. Popiołek, Małopolski Ogród Sztuki), Czad (reż. U. Kijak, Teatr Powszechny w Łodzi) oraz Skórka pomarańczowa (reż. M. Warsicka, Teatr im. S. Jaracza w Olsztynie). Jest autorką wystawianej w Teatrze Bagatela sztuki dla dzieci O krasnoludkach, gąskach i sierotce Marysi oraz Planu „Zemsta”, przygotowanego przez podopiecznych Specjalnego Ośrodka Szkolno-Wychowawczego dla Dzieci Niewidomych i Słabowidzących przy ul. Tynieckiej 6 w Krakowie wraz z artystami Bagateli (oba w reż. I. Jery). Napisała też sztuki Krasnoludki są na świecie, O czym marzą kredki i Zagraj w legendę, z którymi aktorzy Bagateli rokrocznie odwiedzają krakowskie szpitale dziecięce i przedszkola integracyjne. 
 
Marek Bogucki – ukończył Wydział Aktorski PWSFTviT w Łodzi w 1993 roku (dyplom uzyskał w 1994). Debiutował jako student w Żołnierzu królowej Madagaskaru (reż. K. Kolberger). Był etatowym aktorem Teatrów Powszechnych w Radomiu i w Łodzi. Od roku 2008 pracuje w Teatrze Bagatela. Grał role między innymi Witolda w Kosmosie (reż. W. Śmigasiewicz), Wujka w Tangu (reż. P. Waligórski), Tieliegina w Wujaszku Wani (reż. W. Śmigasiewicz). W Bagateli występował w takich spektaklach jak Zbrodnia i kara (reż. W. Śmigasiewicz), Siostrzyczki biorą wszystko (E. Marcinkówna), Proces (reż. W. Śmigasiewicz), Nowonarodzony (reż. Ł. Wylężałek), Żeby cię lepiej zjeść (reż. P. Waligórski). Od 1997 roku zagrał kilkadziesiąt ról w popularnych filmach i serialach, jak Powiedz to, Gabi Rolanda Rowińskiego czy Mała Moskwa Waldemara Krzystka. W Teatrze Bagatela można go zobaczyć w spektaklach: Pijacy, Mayday odNowa, Śmierć pięknych saren, Zagraj w legendę, Ryzykowna forsa, O czym marzą kredki oraz Mayday. 
 
Maciej Sajur – ukończył Wydział Aktorski krakowskiej PWST w 2016 roku. Dyplom obronił rolami Białego Królika w Na L. na motywach Alicji w Krainie Czarów (reż. A. Konieczna) i Janka Kosa w Niech żyje wojna!!! (reż. Remigiusz Brzyk). Grał w Teatrze Łaźnia Nowa, m.in. w przedstawieniach Bartosza Szydłowskiego jako Itapua w Klubie Miłośników Filmu Misja (2013) oraz Witka (główną rolę) w Przypadku według Krzysztofa Kieślowskiego (2016). W 2015 roku zagrał Anty-Novalisa w spektaklu Hymny do nocy wg Novalisa (reż. Maciej Gorczyński) w Europejskim Ośrodku Praktyk Teatralnych „Gardzienice”. Był asystentem Jana Peszka na zajęciach ze scen współczesnych (od IV roku studiów). W czerwcu 2016 został członkiem zespołu teatru improwizowanego Impro KRK, w tym samym roku otrzymał stypendium Sapere Auso. Wraz z całą obsadą Murzynów we Florencji (reż. I. Kempa), w których wystąpił gościnnie w Teatrze Nowym, zdobył w 2018 roku Nagrodę im. Wyspiańskiego. Zagrał również główną rolę w filmie dyplomowym Piotra Kremkyego Szał. Jest również muzykiem – gra na gitarze, pianinie, perkusji i saksofonie tenorowym.
 
Recenzje

 

prowly.pl

Twórcy

Autor

Bernard Slade Newbound

Tłumaczenie

Elżbieta Woźniak

Reżyseria/ opr. muzyczne

Henryk Jacek Schoen

Scenografia

Joanna Schoen

Autor muzyki do piosenki

Artur Sędzielarz

Reżyseria świateł

Tomasz Wentland

As. reż./ inspicjent/ sufler

Joanna Jaworska

Osoby

 
 
Bernard Slade Newbound – (1930–2019) kanadyjski dramaturg i scenarzysta. Zaczął grać w wieku kilkunastu lat w szkolnym teatrze. Krótkotrwałą karierę celnika porzucił na rzecz aktorstwa, występując m.in. w Garden Center Theatre w Vinelandzie. Zagrał ponad trzysta postaci, dzięki czemu doskonale poznał wymagania publiczności. Od 1957 roku pisał scenariusze telewizyjne. W połowie lat sześćdziesiątych przeprowadził się z rodziną do Hollywood, gdzie pracował jako scenarzysta seriali komediowych, w tym Ożeniłem się z czarownicą (Bewitched). Wymyślił i współtworzył kilka niezwykle popularnych wówczas tytułów: Love on the Rooftop, The Flying Nun, Bridget Loves Bernie, The Girl with Something Extra i The Partridge Family. Sukcesy telewizyjne nie sprawiły jednak, że porzucił teatr. Od 1974 poświęcił się wyłącznie dramatopisarstwu. W 1975 odbyła się premiera jego Za rok o tej samej porze (Same Time, Next Year), za którą Slade zdobył Drama Desk Award i nominację do Tony Award za najlepszą sztukę. Tragikomedię przetłumaczono też na ponad czterdzieści języków. Był autorem również innych dramatów, takich jak Haracz (Tribute), Komedię romantyczną (Romantic comedy), wystawioną w 1979 roku z Mią Farrow i Anthonym Perkinsem. Wszystkie swoje sztuki Slade zaadaptował na duży ekran, zdobywając nominację do Oscara za scenariusz Za rok… Polska publiczność zna Slade’a głównie jako autora Za rok o tej samej porze i jej kontynuacji Po latach o tej samej porze (Same Time, Another Year), również wystawianej w Teatrze Bagatela.  
 
Henryk Jacek Schoen – Studiował chemię przemysłową na Politechnice Krakowskiej, filozofię na Uniwersytecie Jagiellońskim oraz reżyserię teatralną w krakowskiej PWST. Absolwent Wydziału Biznesu i Stosunków Międzynarodowych  Akademii Biznesu i Finansów VISTULA.  Był wykonawcą filmowych epizodów jeździeckich i kaskaderskich m.in. w Potopie (1974), Nocach i dniach (1975) i Pasji Stanisława Różewicza (1977). W tym samym roku asystował Małgorzacie Dziewulskiej reżyserującej Pannę Julię w Starym Teatrze. Jako samodzielny scenarzysta i reżyser debiutował filmem Wir (1983) wyróżnionym na XII Koszalińskim Festiwalu Debiutów Filmowych „Młodzi i Film” Nagrodą Dziennikarzy im. Wojciecha Wiszniewskiego dla najciekawiej zapowiadającej się indywidualności twórczej. Obraz był nominowany do Złotych Lwów na IX FPFF w Gdyni oraz do XXIII Semaine de la Critique w Cannes i nagrodzony na II Festival du Film Romantique w Cabourgu w 1987. Pracował jako drugi reżyser w zespołach filmowych „Tor” i „X” współpracując z A. Holland, K. Kieślowskim, F. Falkiem, F. Bajonem, J. Domaradzkim, L. Adamikiem. W latach 1991-92 był dyrektorem Ośrodka TVP w Krakowie, a następnie dyrektorem handlowym Fundacji „Maszachaba”. W latach 1998-99 zastępca dyrektora, a od 1999 do stycznia 2020 dyrektor Teatru Bagatela, w którym zrealizował Prawdę… o zdradzie F. Zellera (2014), Seks dla opornych M. Riml (2015), Za rok o tej samej porze B. Slade’a (2016), Boską terapię A. Gov (2016), Kłamstwo F. Zellera (2017), Po latach o tej samej porze B. Slade’a (2019). Reżyserował również w Teatrze Nowym w Zabrzu i Teatrze Powszechnym im. Jana Kochanowskiego w Radomiu. Odznaczony Złotym Krzyżem Zasługi za zasługi w dziedzinie kultury.
 
 
 

Recenzje

 

 

kulturatka.pl   |   Miasto Kobiet   |   lovekrakow

Twórcy

Reżyseria

Paweł Pitera

Tłumaczenie

Elżbieta Woźniak

Scenografia

Joanna Schoen

Reżyseria świateł

Marek Oleniacz

Asystent reż./ inspicjent/ sufler

Monika Handzlik

Oprawa muzyczna

Monika Handzlik

Ryzykowna forsa – rozmowa z reżyserem

 

– Kiedyś usłyszałam, jak pan mówił, że nie lubi, kiedy aktorzy starają się bronić ról granych w farsach. Dlaczego?

– Dalej stoję na tym stanowisku. Dawno temu, w jakimś nie za dużym teatrze, przygotowywałem farsę. I miałem tam wielopłaszczyznową, długą i do niczego nie prowadzącą rozmowę z jedną z aktorek. Ta pani, mocno starsza dama, broniła – hamletyzując przy tym nadmiernie – swojej postaci. Nie brała pod uwagę tego, jak autor napisał tę postać, dlaczego jest taka, a nie inna, jaką pełni funkcję w dramaturgicznej strukturze sztuki. Na siłę chciała ze swojej bohaterki uczynić co najmniej słodką, dobrą i powszechnie kochaną postać. Wtedy, z lekka zirytowany, powiedziałem jej, że polską aktorkę poznaje się – oczywiście czasami – po tym, że stara się za wszelką cenę bronić farsowej postaci. A tu nie ma czego bronić, to nie ma sensu. Trzeba brać materiał, zawierzyć autorowi oraz reżyserowi i grać.

– W takim razie proszę powiedzieć, jakich wskazówek udziela pan aktorom, tłumacząc sens bycia-życia ich scenicznych bohaterów?

– Zacznę w ten sposób: polski teatr po II wojnie światowej przechodził różne dziwaczne koleje losu. Dotknęły go najrozmaitsze kretynizmy, z którymi w cywilizowanym teatralnym świecie się uporano. Jednym z owych niezrozumiałych dla mnie dziwactw było stanowisko głoszące, że nie istnieje emploi aktorskie. Każdy zagra każdego. Dobrze, że nie wiedzieli o tym na świecie i Danny DeVito nie został obsadzony w roli Conana Barbarzyńcy. Skutki takich właśnie guseł i wierzeń ludowych widać w wielu źle obsadzanych rolach. Ja natomiast uważam, że emploi jest ważne i nie można od niego uciekać. Wiem, że określenie „emploi” było wręcz zakazane i używali go jedynie ludzie niegodni wejść do świątyni sztuki teatralnej, ale między innymi i dlatego ja je stosuję. Emploi pozwala aktorowi łatwiej wejść w rolę, jest trampoliną, by precyzyjniej kreować to, co zapisane w tekście. Reasumując: po pierwsze uważam, że aktorów powinno się obsadzać, biorąc pod uwagę ich emploi, a po drugie trzeba dokładnie czytać, co jest zapisane w scenariuszu. Bo muszę wyjaśnić, że jestem wyjątkowo twardym, wręcz nudnym w swoim uporze przeciwnikiem poprawiania autorów. A wic polega na tym, że trzeba zagrać, to, co jest napisane. Jak się ma inny pomysł, należy samemu natychmiast zabrać się za dramatopisarstwo.

– Słowem, nie poprawia pan tekstów?

– Nie, choć czasami się zżymam na jakość tłumaczeń. Angielski jest moim drugim językiem, więc czasami widzę niezgrabności przekładów, ale to nie znaczy, że pracuję za tłumacza. Zdarza mi się coś poprawić, bo wiem, że to lepiej brzmi, albo jest ściślejszym, bardziej precyzyjnym określeniem, niemniej robię to bardzo rzadko i z obrzydzeniem. Podoba mi się system pracy, notabene stosowany kiedyś przez Rosjan, gdy utwór opracowuje dwóch tłumaczy. Pierwszy robi rzetelny przekład, a drugi jest autorem jego literackiej wersji. Nie każdy przecież ma dar wyczucia paradoksu, żartu słownego, ironii.

– Skoro padło słowo „żart”, to proszę powiedzieć, która z fars jest panu bliższa: angielska czy francuska?

– Zdecydowanie angielska, bo ma charakter filmowy. Jest sytuacyjna. Nie odmawiam jej, oczywiście dowcipnych, ciętych dialogów, ale śmiech wywołuje przede wszystkim filmowa, fabularna, mająca początek, środek i koniec sytuacja. Jak by pokusić się o zmierzenie budowy angielskiej farsy, to wychodzi, że trzydzieści–czterdzieści procent żartów wynika z tego, że „coś się dzieje”. W farsie francuskiej dominuje dialog. Oparta na słowie, jest gatunkiem zdecydowanie bardziej teatralnym, tutaj w znaczeniu: statycznym. Może dlatego wolę francuskie komedie niż te angielskie. Ale jeśli chodzi o klasyczną farsę – stawiam na Brytyjczyków.

– Praca nad Ryzykowną forsą to praca z bardzo dużym zespołem aktorskim. Przecież – jak to jest w zwyczaju Bagateli – mamy do czynienia z podwójną, łącznie osiemnastoosobową obsadą. Jak sobie pan z tym radzi?

– Tym razem, w przeciwieństwie do poprzednich realizacji w Teatrze Bagatela, nie pracuję równolegle z dwiema obsadami. No może teraz zaczynamy delikatnie pracę z głównymi rolami drugiej obsady, ale spełniono podstawowy warunek: zarysowana i stworzona została inscenizacja i interpretacja postaci dla pierwszej obsady. Przygotowujemy więc właściwie dwa przedstawienia. Zawsze uważałem, że każdy z aktorów ma prawo do własnej interpretacji postaci. I bardzo chętnie zobaczę, a i widzowie może też, że jest dwóch różnych Normanów czy Eryków. Oczywiście obie te postaci muszą się poruszać w określonych czy nakreślonych wcześniej ramach sytuacyjnych, ale jak i czym je wypełnią, będzie zależeć od ich indywidualności.

– Reżyseruje pan farsy, bo…?

– …bo robię wyrafinowane i dość mądre dokumentalne, fabularyzowane filmy historyczne. Farsy zaś reżyseruję dla kontrapunktu, albowiem zmienność upraw artystycznych jest ze wszech miar wskazana. No i najważniejsze: w kraju naszym nie zdarzy mi się realizować tak genialnie napisanych scenariuszy. Lubię ten gatunek i cenię sobie wielce taką sceniczną literaturę, jak Ryzykowna forsa. To dla mnie przyjemność, radość i szczęście. I równie wielką radością, przygodą i szczęściem jest praca z zespołem, z którym tę farsę przyszło mi kreować.
rozmawiała Magdalena Musialik

 

 

 

 

Osoby

 
 
Michael Cooney – dramatopisarz, aktor, reżyser. Syn Raya Cooneya, autora arcyfarsy Mayday.  Cooneyowie napisali wspólnie czarną komedię Rodzina Kerwoodów (Tom, Dick and Harry, 2003; inny tytuł polski: Genialny plan). Ray wyreżyserował też farsę napisaną przez syna Ryzykowna forsa (Cash On Delivery), która miała premierę w 1996 roku w londyńskim Whitehall Theatre. Komedia przez rok święciła triumfy na West Endzie, a następnie podbiła serca publiczności na całym świecie. Inne sztuki Cooneya juniora to kryminały z dreszczykiem The Dark Side (zekranizowany w 1997 pod tytułem Murder in Mind – Mordercza hipnoza) i Point of Death (przeniesiona na duży ekran w 2004 jako The I Inside – Moje ja). Najbardziej znane realizacje Michaela to filmy grozy, takie jak dwuczęściowa historia Jacka Frosta (1997 i 2000), Tożsamość (Identity, 2003), inspirowana Dziesięciorgiem Murzyniątek Agaty Christie, oraz Schronienie (Shelter, 2010) – horror Björna Steina i Månsa Mårlinda. Michael próbował także sił jako reżyser teatralny, podejmując się realizacji Kolacji dla głupca Francisa Vebera. W latach 2007–2009 pracował jako reżyser telewizyjny przy dokumentalnym talk-show CenterStage, a od 2009 jest scenarzystą i producentem dla telewizji ABC. Napisał dwie książki dla dzieci (razem z Simonem Collierem): George The Germ i Fantastic Adventures in the Land of Wishful Thinking. 
 
Paweł Pitera – reżyser filmowy, scenarzysta, tłumacz. Absolwent Wydziału Filologii Polskiej Uniwersytetu Warszawskiego (dyplom w 1976 roku) i Wydziału Reżyserii łódzkiej PWSFTviT (dyplom w 1980 roku). Wykłada na Międzynarodowej Akademii Dokumentu Dragon Forum. Największą popularność zyskał jako reżyser serialu telewizyjnego Na kłopoty… Bednarski (1986). Od końca lat dziewięćdziesiątych poświęcił się realizacji filmów dokumentalnych o życiu Jana Pawła II, w Świadectwa z udziałem Michaela Yorka (2008). Pitera był też stypendystą założonej przez Ronalda Reagana National Forum Foundation. Jest autorem seriali i pełnometrażowych filmów telewizyjnych, takich jak Powrót do Polski, Watykan Jana Pawła II, Czwarty król, Jan Paweł II i Jego przyjaciel, Maciek, rower i ekonomia, Ach, te okienka. Paweł Pitera wyreżyserował (inscenizował) wiele sztuk teatralnych – głównie komedii i fars – w teatrach w Gdańsku, Kaliszu, Krakowie, Łodzi, Olsztynie, Poznaniu i Rzeszowie. Ponadto wyreżyserował wiele teleturniejów, programów publicystycznych, muzycznych, edukacyjnych i reklamowych.
 
Recenzje

teatralny.pl   |   kulturatka.pl   |   Dziennik Teatralny   |   onet.pl   |    DK Wolbrom

Zwiastun

Twórcy

Autor

Tennessee Williams

Tłumaczenie

Jacek Poniedziałek

Reżyser

Dariusz Starczewski

Scenografia

Urszula Czernicka

Muzyka

Mateusz Kobiałka

Ruch sceniczny

Małgorzata Haduc

Reżyseria świateł

Marek Oleniacz

As. reż./ inspicjent/ sufler

Joanna Jaworska

Karolina Kotarba

Dixie, zwana Małą Maggie

Scheda – rozmowa z reżyserem spektaklu Dariuszem Starczewskim

 

 – Na egzemplarzu inspicjenckim umieścił pan, podobnie jak Williams na początku Kotki na gorącym blaszanym dachu, cytat z Dylana Thomasa: „Ty, ojcze mój, coś smutny w niebiosach,/ straszliwą łzą mnie przeklnij, błogosław./ Cichej nocy nie daj się wyrokom./ Z końcem światłości stań oko w oko!”. Dlaczego ten fragment jest taki ważny?

Traktuję bardzo serio ten cytat. Wyznacza dla mnie kierunek interpretacji sztuki. W trakcie przygotowania do realizacji dramatu bardzo mocno wczytywałem się w didaskalia towarzyszące Kotce…. Utwierdzało mnie to w przekonaniu, by nie iść dość powszechną teatralną drogą interpretacji tego tekstu, na którą zapewne miała ogromny wpływ ekranizacja Kotki…. Sukces filmu z 1958 roku zaważył na sposobie odczytywania tego dramatu w teatrze. Bardzo realistyczny obraz Richarda Brooksa, niejako wzorzec z Sèvres, zaczął dominować. Widzowie, a i wielu reżyserów teatralnych, pomni wielkich karier filmowych, jakie były udziałem aktorów, którzy zagrali a to w Kotce…, a to w Tramwaju zwanym pożądaniem czy Nocy iguany, nie oczekiwali innych niż te znane z ekranizacji analiz dramatów Williamsa. Williams nie był z tego zadowolony. Oglądając po raz kolejny poprawne, ale utrzymane w bezpiecznie realistycznej konwencji spektakle, musiał odczuwać ogromne rozczarowanie, wynikające z powierzchownej i uproszczonej lektury swoich tekstów. U Williamsa bowiem pod pozorem realności odbywają się i otwierają zupełnie inne, pełne znaków i symboli przestrzenie. Irytowało go, że te znaczenia przykrywały powodzie teatralnych ścian i ścianeczek, a główny rys jego sztukom nadawał mieszczański – z mojej perspektywy nieznośny – koturn. W efekcie reżyserzy oferowali publiczności ot takie – lepsze lub gorsze – dramaty rodzinne. A przecież Williams zachęca poprzez symbolikę i uwagi zawarte w didaskaliach do innej, subiektywnej podróży. W odautorskich przypisach są dziesiątki odniesień, w których zdaje się mówić, że tego, co widzimy, nie widzimy realnie, lecz z wewnętrznej perspektywy poszczególnych bohaterów. Tego klucza w trakcie pracy się trzymałem. Poczułem się zaproszony do pewnego rodzaju wykrzywienia i groteski w portretowaniu bohaterów; zredukowałem też do absolutnego minimum liczbę rekwizytów: do wyłącznie tych symbolicznych.

– Zostaje esencja.

– Tka się z tego moralitet, opowieść o zdarzeniu pod tytułem Scheda. I to nie byle jaka scheda. Trudno sobie wyobrazić ogrom majątku Dużego Taty. Myślę, że przekładając jego rozmiar na dzisiejsze czasy, możemy mówić o fortunie Billa Gatesa i jemu podobnych. Brickowi lub Gooperowi do objęcia pozostaną latyfundia wielkości księstw. Więc spadkiem jest tron, a nie fotelik w wygodnym domu. W związku z tym przyjęliśmy do opowiadania tej historii dużą formę, mocne znaki. W końcu do wydarcia jest olbrzymie dziedzictwo. Ale najistotniejsze prawdy, dotyczące bohaterów Kotki… w istocie nie zostają wypowiedziane. Dwukrotnie w tej sztuce o kłamstwie i prawdzie padają zdania, w moim odczuciu, najistotniejsze. O miłości: „Czy to nie byłoby zabawne, gdyby to była prawda?”.

– Która postać opowiada tę historię?

– To subiektywna podróż Kotki. Wszystkie byty sceniczne są ulepione z jej pamięci, strachów, koszmarów. Takie podejście pozwoliło mi na powołanie do życia na scenie Jacka Strawa i Petera Ochella, czyli „ojców założycieli”. Budowniczych ogromnej schedy, którą ma rozporządzić Duży Tata. W tych dwóch postaciach (które w dramacie są obecne jedynie we wspomnieniach) wyczytuję u Williamsa kpinę z ogólnie pojętego dziedzictwa amerykańskiego i Ojców Założycieli Ameryki jako takiej. A to, że Straw i Ochello to para gejów, jest dodatkową kpiną, jaką serwuje nam Williams, który zdaje się mówić: Amerykanie, te wasze wartości i fortunę stworzyli tacy „odmieńcy”. Zbudowaliście kulturę, z której bierzecie wszystko, co wam pasuje i odrzucacie wszystko, co nie pasuje.

– To twoja obrona Williamsa.

– Ameryka przyjmowała go jako wielkiego dramatopisarza, nazywała najwybitniejszym dramaturgiem XX wieku, i korzystała z jego talentu. Ale jego orientacja seksualna nie była im po drodze. Jego teksty w tych fragmentach, które mogłyby naprowadzić na ślad homoseksualizmu autora, były już cenzurowane.

– Drugi akt?

– To podejście lasu Birnamskiego pod mury Dunsinanu [śmiech]. To dalej subiekt Kotki…, jednak bez „narratorki” w centralnym punkcie scenicznej aktywności. Na pierwszym planie mamy dwa osobowe instrumenty: ojca i syna. Drugi plan, w sensie muzycznym i plastycznym, jest niejako tłem dla nich. Choć to tło incydentalne, to jednak i znaczące, dające w konkretny i jasny sposób znać o sobie. A potem jest trzeci akt, w którym nie ma już ojca. Główny instrument zszedł ze sceny. I drugi plan staje się pierwszym. Bardzo istotną wskazówką do budowania postaci był dla mnie ten oto fragment didaskaliów: „Zamysłem tej sztuki nie jest znalezienie odpowiedzi na psychologiczne dylematy pewnego mężczyzny. Usiłuję w niej zbadać ulotną materię emocjonalnie naładowanych zależności między ludźmi w burzowej atmosferze rodzinnego kryzysu. W wyznaniach postaci musi być zachowane ziarno tajemnicy, podobnie jak w życiu ludzie pozostają do pewnego stopnia tajemniczy dla innych, a nawet dla samych siebie. Nie zwalnia to dramatopisarza z obowiązku przyglądania się i badania na tyle dogłębnie i szczerze, na ile pozwala mu jego mandat: powinien wystrzegać się gładkich konkluzji, prostych recept, które sprawiają, że sztuka jest tylko sztuką, a nie próbą uchwycenia realnego doświadczenia człowieka”. Trzeci akt jest najbardziej muzycznie zestrojoną partyturą aktorską.

– Pańskiej interpretacji Kotki… pomaga scenografia autorstwa Urszuli Czernickiej.

– Podczas przygotowań do pracy nad Kotką… kluczowa była dla mnie odpowiedź na pytanie, czym jest gorący, blaszany dach. Zrozumiałem go jako miejsce bezceremonialnej walki o przetrwanie, utrzymanie swej pozycji, pozostanie w grze. W tej grze, w zatłoczonym dziećmi Goopera i Mae salonie, zrodził mi się obraz strzelnicy z lunaparku. Rozdmuchaliśmy z Ulą tę metaforyczną podpowiedź. Wyrzuciliśmy bohaterów z lepiej lub gorzej urządzonego salonu. Lunapark jest miejscem ludycznej, cyrkowej zabawy. I na scenie mamy coś z klimatu zabawy za wszelką cenę. Skoro już zapłaciliśmy za wstęp, to musimy się „dobrze bawić”. Strzelnica jest naszym gorącym dachem, na którym wszyscy jesteśmy, a wizyta w lunaparku tą zawsze za krótką chwilą pomiędzy narodzinami a śmiercią. W pierwszym akcie Margaret mówi między innymi i te słowa: „…jedyna rzecz, której nie posiadam, to wdzięk przegranego, ja jeszcze nie zeszłam z ringu i będę walczyć, aż wygram! Co może być wygraną kotki na gorącym blaszanym dachu? – Nie ma pojęcia… Może to, że siedzi, póki może”.
rozmawiała Magdalena Musialik

Osoby

Tennessee Williams, właśc. Thomas Lanier Williams III (1911–1983) – amerykański dramatopisarz i scenarzysta, uważany obok Eugene’a O’Neilla i Arthura Millera za jednego z najwybitniejszych dramatopisarzy w USA. Duży wpływ na późniejszą twórczość i życie pisarza miały wspomnienia, związane przede wszystkim z chorą umysłowo siostrą Rose oraz molestowanym przez ojca rodzeństwem. Literackie inspiracje w jego twórczości sięgały dzieł Czechowa, Lawrence’a oraz poezji Crane’a, dotykającej tematów życia, śmierci i homoseksualizmu, do którego Williams otwarcie się przyznawał. Pod koniec lat trzydziestych, po studiach na kilku uczelniach, zrobił dyplom na University of Iowa i zdobył grant Fundacji Rockefellera za Battle of Angels. Fabułę jego następnych dwudziestu jeden dramatów scenicznych cechują przede wszystkim wątki związane z przemocą i seksem. Pojawiają się w nich szaleństwo, gwałt, nimfomania, brutalność i kazirodztwo, umieszczone na tle gwałtownych przemian zachodzących w amerykańskim społeczeństwie na przełomie lat czterdziestych i pięćdziesiątych. Williams zawsze starał się zostawiać wolną rękę reżyserom, zarówno teatralnym, jak i filmowym, nie wtrącając się do ich wizji. Pierwszą ważną sztuką w jego karierze była Szklana menażeria (The Glass Menagerie, 1944), ale prawdziwą sławę przyniósł mu wystawiony w 1947 na Broadwayu Tramwaj zwany pożądaniem (A Streetcar Named Desire). Sztukę wyreżyserował Elia Kazan, zaś w obsadzie znaleźli się Marlon Brando, Jessica Tandy i Karl Malden. Między 1948 a 1959 siedem dramatów Williamsa było wystawianych na Broadwayu: Summer and Smoke (1948), Tatuowana róża (The Rose Tattoo, 1951), Camino Real (1953), Kotka na gorącym blaszanym dachu (Cat on a Hot Tin Roof, 1955), Orfeusz zstępujący (Orpheus Descending 1957), Garden District (1958) i Słodki ptak młodości (Sweet Bird of Youth, 1959). W tym samym okresie zdobył dwie nagrody Pulitzera, trzy nagrody New York Drama Critics’ Circle, trzy nagrody Donaldsona i nagrodę Tony. Pracował jako scenarzysta filmowy i telewizyjny, jego twórczość stała się bogatym źródłem inspiracji dla światowej kinematografii. Do najgłośniejszych i skandalizujących ekranizacji należą: Szklana menażeria (reż. I. Rapper, 1950), Tramwaj zwany pożądaniem (reż. E. Kazan, 1951), Baby Doll (reż. E. Kazan, 1956), Kotka na gorącym blaszanym dachu (reż. R. Brooks, 1958), Jak ptaki bez gniazd (Orpheus Descending, reż. S. Lumet, 1959), Nagle, zeszłego lata (reż. J.L. Mankiewicz, 1959). Williams współpracował także z Luchinem Viscontim przy scenariuszu Zmysłów (1954). Kiedy w 1961 zmarł jego przyjaciel Frank Merlo, pisarz zaczął zażywać narkotyki i popadł w depresję, co nie pozostało bez wpływu na późniejszą twórczość. Zmarł w 1983 roku w hotelu w Nowym Jorku, zakrztusiwszy się zakrętką od buteleczki z lekami.

Dariusz Starczewski – absolwent Lart*studiO, krakowską PWST ukończył w 1998 roku. Jego rolą dyplomową był Aristarch w Samobójcy (reż. J. Trela) – spektakl zdobył Grand Prix, zaś aktor wyróżnienie, na XVI Festiwalu Szkół Teatralnych w Łodzi. Zadebiutował na scenie w 1993 roku z Grupą Rafała Kmity, z którą jest związany do dziś. Współpracę z Teatrem Bagatela rozpoczął w 2001 roku rolą Kułygina w Trzech siostrach (reż. A. Domalik). Występował w krakowskich teatrach: Starym, Łaźni, Bückleina, Nowym, Łaźni Nowej, STU, Grotesce, Barakah oraz warszawskich Na Woli i Rampie, w Teatrze Rozrywki w Chorzowie, Teatrze Muzycznym w Łodzi i Teatrze Muzycznym Capitol we Wrocławiu. Asystował Maciejowi Sobocińskiemu przy inscenizacji Rewizora (2002), a dwa lata później zadebiutował jako reżyser Szklaną menażerią w Teatrze Bagatela, gdzie zrealizował jeszcze Heddę Gabler, Kto otworzy drzwi? (spektakl dyplomowy PWSFTviT) i Tramwaj zwany pożądaniem. Inscenizował także Rosyjską ruletkę (Teatr im. Żeromskiego, Kielce), Sen nocy letniej (Międzynarodowy Festiwal Reżyserii Teatralnej „Versionale” w Dreźnie), genomgnom (Eurodramafest 2011), down_us (premiera w Teatrze STU) oraz Ikebanę Marcina Skóry (Teatr im. Solskiego, Tarnów). We współzałożonym z Anką Graczyk teatrze Sztuka na Wynos – najmniejszym teatrze w Polsce – wyreżyserował Postrzał Ingrid Lausund (2013), …i zawsze przy mnie stój Tomasza Jachimka (2014), Bliżej Patricka Marbera (2015) i Trzy siostry (2017). W 2016 roku obronił doktorat na Wydziale Reżyserii warszawskiej Akademii Teatralnej. Występuje również w filmach krótko- i pełnometrażowych oraz w programach telewizyjnych, zagrał także w spektaklu Teatru Telewizji. Jest założycielem platformy artystycznej Sztuka na Wynos oraz firmy szkoleniowej SZiN.

Recenzje

 

Wacław Krupiński   |   ujot fm   |   Gazeta Wyborcza   |   wattpad

 

Twórcy

Autorzy

Magdalena Zarębska-Węgrzy, Patrycja Babicka

Reżyseria/ scenografia/ projekcje

Bartosz Kulas

Kostiumy

Małgorzata Chruściel

Muzyka

Łukasz Pieprzyk

Reżyseria świateł

Marek Oleniacz

Asystent reżysera/ inspicjent/ sufler

Monika Handzlik

Może Wanda była mi przeznaczona – rozmowa z Lidią Olszak, odtwórczynią roli Wandy Rutkiewicz

 
– Pani udział w przedstawieniu Ostatnie 300 metrów to splot pewnych szczególnych okoliczności, prawda?
 
– Zrządzenie losu z tego powodu, że warunki były dość restrykcyjne. To był otwarty konkurs, w którym aktor lub aktorka musiał mieć minimum dwuletnią przerwę w zawodzie. I tak się szczęśliwie złożyło, że ja wracałam do aktorstwa. Przypadek, zrządzenie, może ta Wanda była mi przeznaczona…
 
– W spektaklu porusza się pani po specjalnej bieżni wbudowanej w scenę, co imituje marsz po wirtualnej górze. Do tego ubrana w pełny ekwipunek, jaki znamy z archiwalnych zdjęć Wandy Rutkiewicz. To było wyzwanie także pod względem fizycznym?
 
– To byłby dramat dopiero, gdybym się przewróciła na tej bieżni [śmiech]. Ale mówiąc poważnie, to wszystko było i jest bardzo wymagające. Rola sama w sobie wymaga ogromu wysiłku, ale i wysiłek fizyczny ma tu znaczenie, bo przez godzinę i kilka minut idę cały czas na bieżni w pełnym ekwipunku – z czekanem, goglami, czapką na głowie. Tak naprawdę więc chodzi tu o podwójne wyzwanie. Wciąż jestem trochę przerażona i nie mogę powiedzieć, czy wszystko wychodzi na scenie dobrze. Ale chciałabym, żeby to się spodobało, by widzowie weszli w ten świat…
 
– Jak wiele ma pani wspólnego z górami?
 
– To jest pewien paradoks w zawodzie aktora, bo często odgrywamy role, o których nie mamy pojęcia. Do pewnego momentu byłam laikiem, jeśli chodzi o góry. Ale podczas przygotowań do tego spektaklu bardzo zmieniło się moje podejście i rozumienie tego wszystkiego. Himalaiści to ludzie niezwykle odważni i bohaterscy, bo trzeba mieć ogromną odwagę, by świadomie podejmować się takich wyzwań. Dlatego od podszewki musiałam się wgryźć i wszystko poznać, żeby być wiarygodną na scenie.
 
– Pamięta pani wysokość Kanczendzongi, na którą wchodzi Wanda?
 
– Na pewno pamiętam współrzędne drogi, które recytuję w trakcie spektaklu [śmiech]. Uczyłam się odmieniać nazwę góry, ale o wysokość proszę nie pytać [śmiech].
 
A sama chodzi pani po górach?
 
– Nigdy nie miałam okazji poznać gór, wychowując się na północy Polski. Odkryłam je dopiero będąc na studiach w Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej w Krakowie. A góry to przecież piękna rzecz, spotkanie z naturą i coś dla ducha…
 
– W ciągu kilku miesięcy pojawiły się trzy spektakle o himalaistach, w tym dwa o Wandzie Rutkiewicz. Czy to może przypadek, zbieg okoliczności, a może koniunktura na góry wysokie?
 
– Fajnie to się złożyło, może był w tym jakiś przypadek, chociaż nie sądzę. Wanda Rutkiewicz to jest tak barwa postać, że nie dziwi zainteresowanie jej życiem.
 
Rozpoznawalna, ale też kontrowersyjna…
 
– Myślę, że przez dwoistość natury. Z jednej strony zdeterminowana, silna kobieta, która parła do celu, sportowiec w każdym calu. Z drugiej strony – krucha istota, z przykrym życiem osobistym. Myślę, że była to bardzo zagubiona osoba, która musiała wiele poświęcić w drodze na szczyt. Dostrzegam pewne odniesienia do mojego zawodu, w końcu aktor też zdobywa szczyty kariery, osiąga cele, cały czas prze do przodu. Ale zawsze pojawia się pytanie, jak wiele warto poświęcić? Sama nie miałabym odwagi podjąć wielkich wyzwań górskich, bo tam trzeba mieć odpowiednie predyspozycje, charakter, osobowość.
 
– Załóżmy, że ktoś proponuje pani wyjazd w góry wysokie, tam, gdzie rozpoczynała Wanda, na przykład na niezbyt trudny trekking. Podjęłaby pani to wyzwanie?
 
– Bardzo chętnie, ale z wieloma osobami do pomocy [śmiech]. I chciałabym wiedzieć na sto procent, że wszystko będzie dobrze. Bo ja jestem ryzykantem, ale jeśli chodzi o zawód aktora – i to mi w tym momencie wystarczy. Cieszę się, że mogę zagrać tę rolę i przez moment być Wandą, która przekracza granice, by osiągać szczyty najwyższych gór. Podziwiam Was, Pasjonatów!
rozmawiał Andrzej Otrębski, „n.p.m.”, nr 7 (208)/2018

 

 
 

Osoby

 

 

Bartek Kulas – absolwent Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie oraz Mistrzowskiej Szkoły Reżyserii Filmowej Andrzeja Wajdy. Reżyser, scenarzysta i animator. Twórca teledysków Edyty Geppert, Renaty Przemyk, Katarzyny Groniec i innych. Wielokrotny laureat polskich i zagranicznych festiwali filmowych (m.in. Krakowski Festiwal Filmowy, T-mobile Nowe Horyzonty, Anchorage, OFAFA, Anim’est). Jego film Millhaven pokazano na ponad pięćdziesięciu różnych festiwalach na całym świecie. Ponadto twórca i reżyser takich filmów i animacji jak: Sen, Panoptikum, Ersatz, Circus Maximus. Podobnie jak Tim Burton czy Terry Gilliam, Kulas pochodzi ze świata animacji. Korzysta z bogatej palety, jaką oferuje technologia – od efektów specjalnych, po animację 3D. Ostatnie 300 metrów Patrycji Babickiej i Magdaleny Zarębskiej-Węgrzyn to jego teatralny debiut. 
 
Patrycja Babicka – absolwentka Polonistyki i Teatrologii na Uniwersytecie Jagiellońskim, Laboratorium Dramatu Tadeusza Słobodzianka oraz Public Relations w Wyższej Szkole Europejskiej. Zawodowo związana z każdym kierunkiem ukończonych studiów – zajmuje się edukacją, PR-em w nowych technologiach, dramatem i piosenką aktorską. Jako dramaturg debiutowała na łamach „Dialogu” w 2008 roku Dramatem sensacyjnym. We współpracy z Bartoszem Porczykiem stworzyła teksty do jego płyty Sprawca. Autorka tekstu Piosenki Marionetki do filmu Bartosza Kulasa Circus Maximus. Pisanie zaczęła od dramatów, ale zbiegiem okoliczności okazało się, że jej ulubioną formą jest piosenka, którą postrzega jako muzyczną formę mikroteatru. Praca nad Pitawalem zajęła jej prawie dwa lata – zanim powstało kilkanaście piosenek opartych na prawdziwych historiach kryminalnych Krakowa, przejrzała setki stron materiałów źródłowych, w skład których wchodziły akta sądowe, literatura faktu, archiwalne artykuły prasowe oraz filmy i opracowania dokumentalne. 
 
Magdalena Zarębska-Węgrzyn – absolwentka Teatrologii Uniwersytetu Jagiellońskiego (2005), współautorka (razem z Patrycją Babicką) dwóch dramatów o Wandzie Rutkiewicz: Pod stopami niebo i nad głową niebo (reż. Józef Opalski, 2018, Teatr Polskiego Radia) oraz Ostatnich 300 metrów. Historii inspirowanej życiem Wandy Rutkiewicz (reż. Bartek Kulas, 2018, Teatr Bagatela). Sztuki te są jej debiutem dramatopisarskim. Zawodowo związana z krakowskim Teatrem Ludowym.
 

Recenzje