Aby edytować te informacje przejdź do podstawowej edycji.

Aplaus:
applaus icon
applaus icon
applaus icon
applaus icon
applaus icon
5.0

Zimne ognie

Autor:

Maciej Sajur

Reżyseria:

Spektakl Zimne ognie to szalona, poetycka, chwilami niemal broadwayowska komedia o teatrze i ludziach teatru. Życie bohaterów sztuki, osadzone w stylu klasycznych, amerykańskich filmów noir z przełomu lat 40. i 50. ubiegłego wieku, przeplata się tu z realnym życiem reżysera, zespołu aktorskiego oraz pozostałych pracowników teatru. „Zimne ognie” są subiektywnym spojrzeniem autora – Macieja Sajura  na twórcze procesy, związane z powstawaniem przedstawienia. Sztuka ta stwarza możliwość bliższego przyjrzenia się relacjom, jakie istnieją pomiędzy bohaterami sztuki i jednocześnie pomiędzy ludźmi, którzy pracują w teatrze. Zarówno jedno, jak i drugie rodzi masę komicznych, absurdalnych, a czasami także czułych i wzruszających sytuacji, wypełnianych skomponowaną na potrzeby spektaklu muzyką. „Zimne ognie” to sztuka napisana z miłości do teatru.

 

Czas trwania spektaklu: 160 minut (1 przerwa)

Premiera: 10 czerwca 2023, Duża Scena

07.01 wtorek, 19:15
08.01 środa, 19:15
09.01 czwartek, 19:15

Zwiastun spektaklu „Zimne ognie”

Twórcy

Autor

Maciej Sajur

Konsultacje

Jakub Klimaszewski
Robert Łęcki

Scenografia i kostiumy

Natalia Paczkowska

Muzyka

Urszula Chrzanowska

Choreografia

Aneta Jankowska

Reżyseria świateł

Tomasz Wentland

Asystent reżysera

Magdalena Gródek
Karolina Olszewska

Inspicjent

Magdalena Gródek

Projekcje

Radek Mroczek

Ze specjalnym udziałem pracowników teatru

Szymon Kapcia

Paweł Krzęciasz

Tomasz Smuła

 

 

 

Teatr, jazz i dym z papierosa

Z Maciejem Sajurem rozmawia Magdalena Musialik

 

– Jesteś aktorem, reżyserujesz, masz zajęcia ze studentami. To sporo aktywności, a postanowiłeś jeszcze napisać sztukę teatralną.

– Pisanie, to moja duża, trochę skrywana przez wiele lat, pasja. W szufladzie mam wiele szkiców, pomysłów, niedokończonych lub dokończonych scenariuszy (w tym jeden scenariusz do półmetrażowego filmu). Wynika to chyba z wrodzonej potrzeby uruchamiania w życiu stuprocentowej kreatywności. Kiedy akurat w teatrze nie jestem w próbach lub mam przerwę w zajęciach w szkole teatralnej, pojawia się odrobina czasu i pisanie jest w pewnym sensie formą odpoczynku. A co konkretnie skłoniło mnie do napisania „Zimnych ogni”? Zaproszenie do wystawienia własnej sztuki, które otrzymałem od dyrektorów Teatru Bagatela – Andrzeja Wyrobca oraz Krzysztofa Materny.
To historia „lawinowa”: na zajęciach II roku w AST w Bytomiu skonstruowałem ze studentami scenariusz na zajęciach ze scen improwizowanych. Wyszedł z tego bardzo ciekawy egzamin, po którym od władz uczelni dostałem propozycję wyreżyserowania dyplomu. Pomyślałem wtedy, że jest to wspaniała okazja, żeby móc wystawić własny tekst i wraz z moim przyjacielem Kubą Klimaszewskim napisaliśmy wspólnie sztukę „Do jutra, do jutra!”. Powstał z tego piękny i szalony spektakl, który – na moje szczęście – dyrektorzy oraz kilkoro pracowników Teatru Bagatela zobaczyło w Bytomiu. Po obejrzeniu tego przedstawienia dostałem propozycję wystawienia czegoś swojego w krakowskim teatrze. To uruchomiło kolejny pomysł i tak oto powstały „Zimne ognie” – scenariusz skrojony specjalnie dla moich koleżanek i kolegów z zespołu oraz pracowników teatru

– Napisałeś rzecz, która się dzieje w teatrze. Wybrałeś teatr, bo to miejsce z jego uwodzącą specyfika jest ci najlepiej znane?

– Sztuka z założenia miała być o teatrze. Miała być pewnego rodzaju odkryciem intymności tego miejsca przed widzem. Mam do teatru zarówno dużo miłości, jak i dużo dystansu. Spędziłem w nim przez ostatnie 10 lat więcej czasu niż z własną żoną. Ta relacja jest z założenia specyficzna, trudna, szczególna, i przede wszystkim bardzo ważna. Istotną informacją jest to, że w scenariuszu umieściłem bardzo wiele wydarzeń, które miały miejsce w rzeczywistości.

– Sztuka, którą próbują aktorzy toczy się w Stanach Zjednoczonych w połowie lat 50. ubiegłego wieku. Dlaczego wybrałeś właśnie ten okres?

– Lubię łączyć ze sobą dwa, zupełnie niezależne światy i szukać pomiędzy nimi konotacji. Filmy noir z lat 40/50 uwielbiam i mam do nich słabość. Mają w sobie klimat, budują napięcie, są to rzeczywistości wypełnione niezwykle silną atmosferą. I tak – krok po kroku – fikcyjna, osadzonaw latach 50-tych historia rodziny Harrington, związana z mrocznymi tajemnicami domu, połączyła mi się w głowie z historią reżysera, który tworzy spektakl pod presją własnych problemów. W ten sposób mogłem spełnić jednocześnie dwa marzenia: napisać sztukę osadzoną w klimacie jazzu, płaszcza i dymu z papierosa, a jednocześnie opowiedzieć o teatrze i pokazać pełne dystansu spojrzenie na procesy, które w nim obserwuje.

– Jednym z twoich bohaterów są pracownicy techniczni. Ludzie teatru wiedzą, że bez ich pracy i obecności nic w teatrze nie powstanie. To rodzaj hołdu?

– Hołd to może za duże słowo. Niemniej absolutnie doceniam i podziwiam pracę wszystkich osób w teatrze. Jego zdrowe funkcjonowanie jest zależne od ogromnego wysiłku wielu pracowników. Poczynając od pracowni stolarskiej, plastycznej czy krawieckiej, a kończąc na pracy inspicjentek, akustyków, elektryków czy panów montażystów. Zdaję sobie sprawę z realnego problemu, jakim jest niedofinasowanie teatrów w Polsce i świadomość, że wszyscy ci ludzie często pracują za naprawdę niewielkie pensje Jestem szczególnie pełen uznania wobec tego, jaki ci ludzie, a szczególnie osoby pracujące w Bagateli mają szacunek do własnej pracy. Momentem przełomowym był dla mnie spektakl „Pensjonat pana Bielańskiego” w Bagateli, podczas, którego chyba ośmiu panów montażystów wykonuje w ciągu kilku minut pełną zmianę scenografii. Dzieje się to przy zasłoniętej kurtynie. Kilkakrotnie obserwowałem ten obraz i za każdym razem myślałem, że jest to nieprawdopodobna, piękna choreografia, którą panowie precyzyjnie wyćwiczyli. Ta zmiana dekoracji robi na mnie za każdym razem takie wrażenie, że wielokrotnie myślałem w trakcie o tym, że naprawdę szkoda, że widz nie może tego zobaczyć. No i tak postanowiłem zrealizować jeszcze jedno małe marzenie i umieścić w „Zimnych ogniach” taką scenę, żeby widownia mogła zobaczyć, w jaki sposób się to odbywa i ile pracy wymaga precyzyjna zmiana.

– Tworząc przewrotny, zabawny i nierzadko wzruszający tekst, wyznaczyłeś twórczyni scenografii masę wyzwań. Nie łatwo zaprojektować dekorację do takiego scenicznego szaleństwa.

– Twórczynią scenografii jest genialna Natalia Paczkowska. Poznaliśmy się przy okazji robienia spektaklu dyplomowego w AST. Tam na potrzeby projektu, stworzyła łatwo przenośnią, złożoną z wielu modułów, przepiękną konstrukcję, która po złożeniu ważyła 1,5 tony i była prawdziwym (w dodatku funkcjonalnym) dziełem sztuki. Natalia zrobiła tę scenografię za naprawdę minimalny budżet, konstruując ją głównie z odpadów (kawałków mebli itp.). Kiedy zobaczyłem ten szalony projekt, myślałem, że jest to niemożliwe. Później, widząc to na żywo, absolutnie się wzruszyłem, bo wyglądał jeszcze piękniej i bardziej zjawiskowo niż na projekcie. Naprawdę szkoda, że ta scenografia nie została wystawiona gdzieś na konkurs lub po prostu nie stanęła w Muzeum Sztuki Współczesnej.
W przypadku „Zimnych ogni” mam dokładnie takie samo wrażenie. Kiedy po raz pierwszy zobaczyłem scenografie „na żywo”, to było dla mnie ogromne przeżycie.
Natalia jest niezwykle czujna i słuchająca. Wielokrotnie czytała mój scenariusz, była obecna przy wszystkich jego zmianach, często mogłem konsultować z nią różne elementy świata i też sam czasami dostosowywałem swój pomysł do jej propozycji, których staram się zawsze uważnie słuchać. I tak po raz kolejny Natalia stworzyła świat, który idealnie oddaje to, co próbowałem sobie od początku wyobrazić. Myślę, że teraz, znając już dobrze jej gust, estetykę i rozumiejąc chęć i głód kolejnych wyzwań – nie zaprosiłbym jej do projektu, który byłby „nudny”. Jeśli zgodziłaby się kiedyś ze mną jeszcze popracować – z pewnością zrobi to tylko w przypadku, jeśli będzie mogła mieć naprawdę wyjątkowe, ambitne zadanie. I może właśnie ta ambicja, na którą sam trochę „choruję” powoduje, że tak dobrze rozumiemy się w pracy.
Mówiąc o scenografii, trzeba pamiętać o tym, że sam projekt to jedno, ale wykonanie go, to zupełnie inna sprawa. Można mieć genialny projekt, ale np. niemożliwy do zrealizowania w danej przestrzeni lub też słaby projekt, a zrobić jego jakość dopiero w pracowniach. Stworzenie scenografii do „Zimnych ogni”, to oprócz znakomitego projektu Natalii, tak naprawdę praca wielu utalentowanych i doświadczonych ludzi.
Czuwający nad wszystkim kierownik techniczny Robert Łęcki bardzo nas wspierał i był tu dla nas niezbędny, ponieważ już na wczesnym etapie pracy mogliśmy konsultować z nim cały projekt. Na długo zapamiętam też taki moment z tygodnia przed premierą, kiedy podczas stawiania scenografii siedziałem na widowni i poprawiałem jeden z monologów w spektaklu. W tym samym czasie przez kilka godzin pani Beata Klimkowska – Stabryła z pracowni plastycznej patynowała tapetę na ścianie i sprawiła, że zaczęła ona wyglądać, jak naprawdę stary, niszczejący dom.
Teraz, oglądając ten spektakl, cały czas widzę to miejsce i wiem, że pokój, w którym siedzą aktorzy ma niezwykłą atmosferę nie tylko dzięki ich grze, ale właśnie m.in. dzięki pani Beacie. Gdyby nie tego typu praca, w którą naprawdę wielu ludzi włożyło ogrom serca, to nie mielibyśmy żadnych szans na zrealizowanie tak bardzo wymagającego projektu.
I tu w imieniu swoim i Natalii – bardzo wszystkim za to dziękuję.

– Spektakl, to nie tylko słowo, dekoracje, ale również muzyka i choreografia. Zaprosiłeś do pracy Urszulę Chrzanowską, która na potrzeby Zimnych ogni skomponowała muzykę. Nad choreografią czuwała Aneta Jankowska.

– Z Ulą współpracuję po raz kolejny. Ula jest geniuszem – to zdanie wielokrotnie padało podczas prób. Ula tworzy dźwięki i myśli o muzyce w sposób, który czasami sięga daleko poza moją percepcję. Udźwiękowiła niemal całe przedstawienie, a także skomponowała kilka utworów do moich tekstów (m.in. arię operową!). Do stworzenia choreografii zaprosiłem Anetę Jankowską, która opracowała ją w sposób niezwykły. Także i na jej głos doradczy mogłem liczyć. Bardzo doceniam możliwość spotykania takich artystów na swojej drodze.

– Za tym, by „Zimne ognie” powstały, stoi sztab ludzi…

Wielokrotnie będę podkreślał, że najważniejszą dla mnie cechą „projektu” Zimne ognie jest jego kolektywność. Miałem szczęście, że udało mi się zaprosić do współpracy takich twórców, którzy realnie mogli mieć wpływ na kształt spektaklu i wnosić do niego swoją jakość.

– Pisząc Zimne ognie wiedziałeś, że będziesz je reżyserować?

Nigdy nie pisałem nic na czyjeś zamówienie. Myślę, że dobrze reżyseruje się własną sztukę. W trakcie pisania autor wiele dowiaduje się o bohaterach, których tworzy, o relacjach między nimi i ich konstrukcjach psychologicznych. Dzięki temu o wiele łatwiej jest potem prowadzić na próbach aktorów. Na wiele słusznych pytań miałem gotowe odpowiedzi, ponieważ podczas pisania sam, jako aktor, sobie je zadawałem.

– No i pytanie, które się ciśnie na usta: jak reżyseruje się kolegów? Potrafili ci zawierzyć?

– Od pierwszej próby czułem, że moim koleżankom i kolegom spodobał się ten projekt. Na każdym etapie pracy zespół artystyczny dawał z siebie naprawdę dużo i prawdę
mówiąc ani razu nie przeszła mi przez głowę myśl, że reżyseruję kolegów i że to może nie być wcale takie proste i oczywiste. Może szybko wyczuli moje przygotowanie, zaangażowanie i to dało im poczucie bezpieczeństwa, że są prowadzeni w określonym kierunku. A jeśli od początku do końca wszyscy razem wiedzą, czego chcą i każdy ma to samo pragnienie – zrobić dobry i mądry spektakl, to współpraca układa się znakomicie, za co moim utalentowanym koleżankom i kolegom bardzo serdecznie dziękuję.

– Podkreślasz także, jak ważne były dla ciebie konsultacje z Kubą Klimaszewskim i Robertem Łęckim.

– Z Kubą Klimaszewskim konsultowałem scenariusz od samego początku. Dało mi to poczucie bezpieczeństwa i ogromnego wsparcia. Cenię gust Kuby; jego wrażliwość, czucie aktorów i tematów. Kuba to „drugi mózg”. W końcowym etapie pracy pojawiał się czasami na próbach i jego świeże spojrzenie na scenę było bardzo cenne. Z Robertem Łęckim (kierownikiem technicznym Teatru Bagatela) z kolei konsultowałem kwestie techniczne. Spotykaliśmy się w momencie, kiedy scenariusz oraz projekt scenografii dopiero powstawał. Robert pomógł mi i scenografce poznać specyfikę sceny. Uświadamiał nas, gdzie nasz projekt może przekroczyć możliwości techniczne. Wskazywał rozwiązania. Jego ogromne doświadczenie i wiedza idealnie dopełniły nasz projekt. Ostateczny kształt scenografii „Zimnych ogni” był możliwy dzięki wzajemnemu rozumieniu całej naszej trójki.

– Czym jest poczucie humoru?

– Jest niezbędnym, obowiązkowym elementem życia i sztuki. Największe dramaty zawsze zawierają w sobie kroplę poczucia humoru. Humor sprawia, że w odbiorze sztuki pojawia się rodzaj „uwolnienia” i „oddechu” w ramach, którego mogą zaistnieć inne emocje. A w życiu poczucie humoru jest dla mnie priorytetowe, niezależnie od sytuacji. Tylko tak jesteśmy w stanie poradzić sobie z trudnościami.
Właśnie uświadomiłem sobie, że ta wypowiedź nie zawiera w sobie nawet grama poczucia humoru… Chyba powinienem zacząć się martwić. To pewnie przez zmęczenie premierą.
Ale może jeszcze odwołają, to wszystko wróci do normy…

 

 
Spektakl bierze udział w 30. Ogólnopolskim Konkursie na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej

 

 

    

 

 

 

Ogólnopolski Konkurs na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej ma na celu nagradzanie najciekawszych poszukiwań repertuarowych w polskim teatrze, wspomaganie rodzimej dramaturgii w jej scenicznych realizacjach oraz popularyzację polskiego dramatu współczesnego. Konkurs organizowany jest przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego oraz Instytut Teatralny im. Zbigniewa Raszewskiego w Warszawie.
W I etapie Konkursu spektakle ocenia Komisja Artystyczna w składzie: Jacek Sieradzki (przewodniczący), Dominik Gac, Piotr Hildt, Anna Jazgarska, Szymon Kazimierczak, Andrzej Lis, Wanda Świątkowska.