„Głównym źródłem inspiracji i prawdziwej fascynacji jest i będzie dla mnie człowiek, jego zagubienie, marzenia, strach, potrzeba szczęścia, samotność, którą tak desperacko każdy z nas chce zrozumieć, potrzeba bliskości drugiego, równie samotnego człowieka”.
[Ingmar Villqist]
Wziąć odpowiedzialność – rozmowa z Ingmarem Villqistem
– W którymś momencie McMurphy mówi: „człowiek traci grunt pod nogami, kiedy traci ochotę do śmiechu”. Środowisko szpitala dla psychicznie chorych z definicji jest mało zabawnym miejscem.
– Śmiech zawsze był, jest i mam nadzieję pozostanie barierą ochronną dla człowieka wobec wszystkich tragicznych zdarzeń. Jest takim naturalnym, obłaskawiającym świat antybiotykiem, który powoduje, że to, co straszne, dotkliwe, przerażające i ekstremalne, możemy odsunąć od siebie na bezpieczny dystans. Śmiech działa podobnie jak uczestnictwo w najrozmaitszych ceremoniach, które towarzyszą człowiekowi od zawsze: chrzciny, pogrzeby, wesela. Śmiech, śpiew, taniec chronią przed dotkliwością świata, przed jego tajemnicą i zagadką. Ma rację bohater Lotu mówiąc, że kiedy człowiek przestaje się śmiać i dzielić rzeczywistość przez refleksję uśmiechu, radości, ironii, sarkazmu, przestaje być człowiekiem. Trzeba włączać skaner pozwalający poznać groteskową stronę świata. Wtedy można zadać sobie pytanie: w jakim miejscu mojego życia jestem? Przestrzeń, w której rozgrywa się akcja powieści, no i naszego spektaklu, niewiele daje powodów do śmiechu. Jest obszarem tragicznym, gdzie lądują będący na jakimś etapie swojego życia ludzie, nie potrafiący przyjąć reguł gry rządzących społeczeństwem. Najczęściej tak to już jest, że jeśli ktoś jest nazbyt wrażliwy i delikatny, a machina społeczna wyrzuci go gdzieś na aut, to albo może zostać artystą, albo znaleźć się w takim miejscu.
– Dlatego sięgnął Pan po ten tekst? Bo opowiada o wrażliwych ludziach?
– Moje zainteresowanie Lotem nad kukułczym gniazdem jednoznacznie wynika z tego, o czym piszę w swoich jednoaktówkach. Pracując nad Lotem znalazłem się wobec bohaterów, których znam. Często o nich pisałem, robiłem i spektakle i filmy. W moim przekonaniu powieść Kena Keseya jest jedną z najważniejszych XX-wiecznych lektur. Jej niesamowita siła oddziaływania, którą zapewne i ma dzisiaj, sprawiła, że stała się ikoniczną historią o wolności, o buncie przeciw wszelkim totalitaryzmom i zniewoleniu. Z rozmów z mieszkającymi w USA znajomymi artystami zawsze wynikało, że to jedna z najważniejszych książek w ich życiu. Tak istotna, jak dla Europejczyków Proces Kafki. Na podstawie tej powieści powstały znakomite spektakle oraz wybitny, kultowy film Miloša Formana. W tak naturalny sposób, wynikający z emocjonalnych potrzeb człowieka, powieść ta została wpisana w kanoniczny katalog dzieł literackich, formujących światopogląd, zwłaszcza młodego odbiorcy. Lot często określa jego stosunek do rzeczywistości, pojęcia wolności i odpowiedzialności za swoje czyny. Ważne jest to, że choć minęło pięć dekad od czasu powstania książki – i w tym czasie bardzo zmieniło się nasze rozumienie takich fundamentalnych pojęć jak wolność i demokracja – ta powieść wciąż ma ogromną siłę rażenia. Za to upływ czasu nie był bez znaczenia dla ewolucji i współczesnego pojmowania psychiatrii. Choroba czy jakaś ułomność psychiczna ongiś była absolutnym tematem tabu; dziś ci, którzy są poddawani takiemu leczeniu, nie są już stygmatyzowani. Lot – i to trzeba bardzo wyraźnie podkreślić – opisuje ludzi, którzy w zamkniętym świecie szpitala psychiatrycznego znaleźli się w większości z własnego wyboru. I ta ucieczka w chorobę przed rzeczywistością jest sprawą wciąż jak najbardziej aktualną. Lot jest takim memento, mówiącym, że w świecie, który zawsze będzie stanowił wielką tajemnicę, najważniejszym i największym wyzwaniem jest odpowiedzialność za samego siebie. Wewnętrzna samodyscyplina, racjonalizowanie rzeczywistości oraz pragmatyzm są pojęciami odległymi od romantycznych uniesień, ale stanowiącym – moim zdaniem – istotę naszego życia.
– O tym jest pański spektakl?
– Tak. Jest o tym, że trzeba brać odpowiedzialność za siebie, za swoje decyzje i emocje. Ludziom, niezależnie od historycznego kontekstu i ekonomicznego systemu, w jakim funkcjonują, zawsze są potrzebni filmowi bądź literaccy bohaterowie, którzy niosą z sobą wiarę w wolność. Utożsamiamy się z nimi, chcemy być czasami jak oni, choć zapewne najczęściej mogłoby nam braknąć na to odwagi. To są herosi, dla których nasze uwielbienie często graniczy z kultem. Ale czy my we współczesnym świecie Wschodniej Europy mamy takich bohaterów? Ja ich nie znajduję.
– Mniej więcej trzydzieści lat temu zewnętrzną oznaką fascynacji postacią Patricka McMurphy’ego, granego przez Jacka Nicholsona, było ubieranie się na jego filmową modłę; amerykańska wojskowa kurtka i włóczkowa czarna czapka nasunięta mocno na czoło. To miało identyfikować całe grupy ludzi z postawą buntu wobec ówcześnie panującego systemu.
– I to nie była chwilowa moda. Te być może mało wyrafinowane znaki były mocno zauważalne na polskich ulicach. Kontekst zniewolonego świata podkreślał ich odbiór. Dziś Lot czytamy już inaczej. Ta zawsze fascynująca czytelnika historia współcześnie opowiada o kimś, kto znajduje się w sytuacji zdeterminowanej odseparowaniem i poddaniem się dyktatowi regulaminu.
– I tu przytoczę drugi cytat: „W każdej sytuacji jest jedna osoba, której władzy nie wolno lekceważyć”.
– Konstrukcja piramidy społecznej ma kształt trójkąta. W najwyższym punkcie może stać wcale nie ta osoba, którą nominalnie o to możemy podejrzewać. W Locie to oczywiście Siostra Ratched. Jej wpływ na szpitalny świat i relacje międzyludzkie jest niewiarygodny. W zamkniętej i totalnej przestrzeni szpitala to ona jest najważniejsza. Poprzez swoje predyspozycje psychiczne, energię, ambicję oraz blizny i rany kompensuje sobie niespełnienie możliwością panowania nad grupą ludzi.
– Czego Siostra nienawidzi u Patricka?
– Nie przyjmuje do wiadomości, że są ludzie mający w sobie tyle siły i determinacji, by nie akceptować narzucanych odgórnie reguł gry. Ale paradoksalnie trzeba przyznać, że Ratched ma wiele racji. Przecież główny bohater nie znalazł się pod jej kuratelą za niewinność. Skrzywdził młodą dziewczynę. Zresztą wszyscy, którzy tam się znajdują – podkreślmy to jeszcze raz – choć nie znaleźli się tam za „niewinność”, są tam na własne życzenie.
– Na potrzeby sceniczne zagarnął pan sporą przestrzeń kameralnej Sceny na Sarego.
– Bardzo lubię tę scenę. A najbardziej tę przestrzeń, która na co dzień stanowi foyer. Postanowiłem zatem nie budować klasycznej scenografii, tylko wykorzystać naturalną urodę tego wnętrza. Widz ma się znaleźć w miejscu szczególnym: ni to w sanatorium, ni to w szpitalu. Odizolowanym i zamkniętym, ale i pięknym. To miejsce, po podpisaniu odpowiednich dokumentów, staje się azylem. Jest terenem-pretekstem, chroniącym przed konfrontacją z rzeczywistością. Chciałem w mojej inscenizacji połączyć przestrzenie teatru radiowego ze scenicznym oraz z elementami narracji filmowej. Te równolegle pracujące obszary powinny nas zabrać w ciekawą podróż.
– Nie mogę nie zadać tego pytania: nie boi się pan porównań z filmem?
– Oczywiście że boję się. Autorzy spektakli na podstawie tej powieści zawsze stawali i stoją przed takim problemem. Zatem starałem się tak zaadaptować tekst, by eliminować pole do porównań. Chcę oddziaływać na zupełnie inną przestrzeń wyobraźni widza. Środki sceniczne to nie język filmu. Daję widzom dzisiejszą perspektywę zrozumienia konfliktu pomiędzy głównymi bohaterami.
[rozmawiała Magdalena Musialik]