Wiele snów Józefa K.
Rozmowa z reżyserem i autorem libretta – Jakubem Szydłowskim
– Proces jest na tyle pojemnym i intrygującym tekstem, by pokusić się o zrealizowanie go w formie spektaklu muzycznego? Na pewno jest wiele osób, które nigdy nie sięgnęły po tę lekturę, ale pomimo to, dzięki tytułowi i autorowi oraz zasłyszanym opiniom, mają wiele kulturowych, często stereotypowych skojarzeń, z których „mroczność” powieści jest jednym z wiodących. Stąd przedstawienie tej historii w formie musicalu wydaje się bardzo odważnym pomysłem.
– Bardzo często słyszałem, że Proces jest: „mroczny”, „zagmatwany”, „ponury”. A to nie do końca prawda, bo i sam autor, jak i jego znajomi, którym czytał tę powieść, zaśmiewali się w wielu momentach. Irracjonalność sytuacji w jakiej znalazł się Józef K. ma w sobie wiele komizmu.
Po lekturze wspomnień dotyczących Franza Kafki, kiedy na nowo sięgnąłem po Proces w tłumaczeniu Jakuba Ekiera, sugerując się tym, by przeczytać ponownie książkę przez pryzmat dowcipu w niej zawartego, odkryłem na nowo tę fascynującą powieść. Surrealizm, grozę i mroczność, zawarte w tym materiale, odebrałem jako uwielbianą przeze mnie montyphytonowską rzeczywistość. Kiedy zrzuciłem jarzmo ciężkości interpretacyjnej, zacząłem patrzeć na Proces jak na kapitalny materiał wyjściowy do przeniesienia go na scenę w formie spektaklu muzycznego.
Jasne, że nie uciekniemy w spektaklu od przedstawienia tragicznej historii Józefa K., bo nie jest to ani możliwe, ani potrzebne, ale dominujący w opowieści surrealizm działa obosiecznie: podkreśla komizm i jednocześnie uwypukla dramat. I w tym upatrywałem walor: ta ilość abstrakcji świetnie przełożyła się na muzykę. Zaryzykowałem i napisałem libretto, choć muszę się przyznać do tego, że pomysł, by zrobić z Procesu spektakl muzyczny był dla wielu ogromnym zaskoczeniem. Jak widać, ten dosyć nieoczywisty koncept udało się zrealizować.
– Historia, którą proponujesz Widzom jest historią snu Józefa K.
– Sam Kafka, jak i masa interpretatorów tego tekstu, odczytywali Proces jako dziwny sen bohatera, to po pierwsze. A po drugie jako ogromny fan Davida Lyncha, który z kolei był miłośnikiem twórczości i osoby Kafki, uważałem, że poetyka snu jest właściwą formą dla tego przedstawienia.
Przecież kultowe Miasteczko Twin Peaks całe utkane jest z niby snu, a właściwie snu w śnie. Bardzo często, na próbach zwracałem na to uwagę, by tak traktować rzeczywistość, którą budowaliśmy na scenie. Józef K., u nas Miłosz Markiewicz, budzi się, by znów zapaść na jawie w kolejny sen, by ponownie obudzić się w nowej rzeczywistości. Podróżuje w tych snach; nie wiedząc co jest jawą, a co snem właśnie.
W naszym Kafkowym muzycznym widowisku, bo nie wiem, czy określenie musical nie jest zbyt na wyrost, jest wiele snów.
– Po obejrzeniu tego niebanalnego odczytania klasycznego tekstu, z czym chcesz pozostawić Widza?
– Najbardziej interesuje mnie, uparta, samotna walka Józefa K. To, że on nie przestaje zmagać się z przygniatającą go rzeczywistością/snem do samego końca. Ten upór jest przecież jego największą winą. Nieprzychylnie odbierana przez otoczenie nieprzejednana determinacja, aby wykazać swoją niewinność jest największym walorem postaci. To Józefa K. czyni bardzo ludzkim i stąd bierze się nasza sympatia dla tego młodego człowieka. Podziwiamy jego walkę, choć wszystko – od samego początku – mówi, że ta walka jest skazana na porażkę.
Chcę tu także dodać, że ogromnym atutem Procesu jest pojemność interpretacyjna, więc poza tym, co dla mnie jest istotne, najważniejsze jest to z czym każdy, indywidualnie pozostanie, po obejrzeniu widowiska. Ponieważ wielość odczytań dorobku Kafki, potrafi się wzajemnie wykluczać, nie można a priori założyć, że Widz wychodzi z teatru z jednym, słusznym przesłaniem.
– Twoja adaptacja polegała na napisaniu od początku do końca libretta. Spore wyzwanie.
– Odpowiem tak: po uważnej, ponownej lekturze wiedziałem, że chce zrobić spektakl muzyczny na podstawie klasycznego Procesu. W związku z tym wyobrażałem sobie, że atmosfera melodii, które będą w spektaklu, muszą go ponieść. Z Jakubem Lubowiczem – autorem muzyki – współpracuję od wielu, wielu lat, więc nasze wzajemne zaufanie oraz znajomość warsztatów pozwalała mi na takie, a nie inne pisanie songów. Kiedy pisałem libretto, wiedząc, że będę reżyserem przedstawienia, łatwiej mi było sklejać słowa, bo miałem w głowie konkretne sceniczne plany. W trakcie pracy wszedłem w wir i strumień słów łączących się z obrazami i muzyką.
– Twój spektakl jest bardzo kompletny. Muzyka, choreografia, scenografia, no i kostiumy. Wszystko działa.
– Bez choreografii przygotowanej przez Kasię Zielonkę i Jarka Stańka, intensywnych, rygorystycznych wręcz prób tanecznych nie byłoby widowiska. Wszak to spektakl muzyczny. A prywatną miłość do czarno-białych filmów Kurosawy i japońskiego pisarza Harukiego Murakamiego, skąd inąd inspirującego się twórczością Kafki, przemyciłem w sugestii, by kostiumy (Dorota Sabak) nawiązywały do japońskich tradycyjnych ubiorów. Skoro bohaterowie śnią, mogą równie dobrze śnić trochę po japońsku. Ponadto Japonia zawsze kojarzy mi się z jakąś nieuchwytnie dojmującą atmosferą samotności. Z nieprzeniknioną kastowością i niemożnością porozumienia. A trudno znaleźć bardziej samotnego i nie mogącego się z nikim dogadać bohatera niż Józef K.
– Proces. Spektakl muzyczny między innymi dzięki środkom plastycznym został wyrzucony poza jakikolwiek kontekst historyczno-geograficzny.
– Owszem. Myślę, że Proces może się toczyć wszędzie i zawsze. Bo człowiek pod każdą szerokością geograficzną jest samotny. Ze smutkiem, niespełnionym pożądaniem i melancholią kojarzy mi się także portugalska muzyka tradycyjna, stąd śpiewana w naszym spektaklu pieśń fado.
Na koniec przytoczę opinie jednego z kolegów pracujących w Teatrze Bagatela, który przy podglądaniu prób do spektaklu, podszedł do mnie i powiedział: byłem oburzony, kiedy usłyszałem, że będzie realizowany Proces z piosenkami. Oburzony. Ale teraz – mówi do mnie – patrzę, co tu się dzieje i zastanawiam się, jak można było wcześniej robić Proces bez piosenek?
Rozmawiała Magdalena Musialik